Reklama

Wiara

Spełnione życie matki świętego

Gdy w zielonej piżamie siedziała na szpitalnym łóżku, właściwie nie było widać, że jest chora. Do końca przytomna, bardzo świadoma tego, co się działo wokoło. Odeszła – jakże symbolicznie: dziewiętnastego. A dziewiętnasty – to dzień męczeńskiej śmierci jej syna – księdza Jerzego

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Spośród wszystkich spotkań z Marianną Popiełuszko najbardziej chyba utkwiło mi w pamięci to pierwsze, wiele lat temu, w jej domu w Okopach na Białostocczyźnie. Przelewała akurat na podwórku mleko w bańki. Gdy mnie zobaczyła, przerwała pracę, zaparzyła herbatę, przyniosła drożdżowe ciasto własnej roboty i zaczęła rozmawiać. Ot tak, po prostu: o tym, że niczego w życiu nie planuje, bo nie wie, co następny dzień przyniesie. Że zawsze się cieszy: czy jest źle, czy dobrze – bo Pan Bóg przecież wie, co dla człowieka jest najlepsze. I o tym, że gdy tylko wstaje z rana, natychmiast woła do Pana: „Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony”.

Potem rozmawiałam z nią jeszcze wiele razy, przeważnie wtedy, gdy przyjeżdżała do Warszawy na wszystkie uroczystości związane z księdzem Jerzym. Mam ją przed oczami, gdy w chustce na głowie, z laseczką w ręku, ze łzami w oczach klęczy przy grobie swego syna i przeplata paciorki różańca, czyli – jak sama mówiła – swoją „drabinkę do Nieba”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Kochaj sercem i czynami

Na zawsze zostanie w mej pamięci spotkanie z panią Marianną tuż przed beatyfikacją księdza Jerzego, w kwietniu 2010 r. Udałam się wtedy do Okopów wraz z grupą dziennikarzy. Punktem kulminacyjnym miało być przeprowadzenie wywiadów z mamą księdza Jerzego. Wyraziła zgodę na te rozmowy. Potraktowała to jako misję. – To moja służba Bogu i ludziom – mówiła. Kiedy otoczyło ją około trzydziestu osób, z których sporą część stanowili operatorzy kamer z pokaźnym sprzętem, fotoreporterzy z ogromnymi obiektywami w ręku, ona, nic sobie z tego nie robiąc, stanęła przed drzwiami swego domu i spokojnie czekała na pytania dziennikarzy. Oni zaś, nieco zmieszani, nie bardzo chyba mieli śmiałość o cokolwiek ją pytać, więc sama zaczęła rozmowę. Na początek głośno wyrecytowała z pamięci wiersz: „Stał w szczerym polu Chrystus Pan, a przy nim orszak bosy: dziateczki, co na zżęty łan szły z miasta zbierać kłosy…”.

Reklama

Dziennikarze oniemieli. Po chwili sama z siebie zaczęła snuć opowieść o synu: – Tutaj wychowywał się ksiądz Jerzy. Chcecie wiedzieć, jak ja go wychowywała? Mówiła mu: „Prościusieńko w niebo droga: kochać ludzi, kochać Boga. Kochaj sercem i czynami, będziesz w niebie z aniołami!”.

W końcu posypały się pytania dziennikarzy:

– Czy modli się Pani do księdza Jerzego?

– Modlę się do Boga. Bo do Boga trzeba się modlić, nie do ludzi. Można jednak prosić innych o wstawiennictwo.

– Czy to wstawiennictwo jest skuteczne? Ksiądz Jerzy pomaga Pani?

– Jak ktoś chce wiedzieć, czy ksiądz Jerzy pomaga, to niech się zacznie modlić za jego wstawiennictwem i się wtedy przekona.

– Jaki sens ma cierpienie?

– „Płacz na ziemi, płacz cichutko, niech cię słyszy tylko Bóg. On przy tobie jest bliziutko, łzy swe składam Mu do stóp”. Każde cierpienie ma sens, jeśli je ofiarujesz Bogu. Wtedy ono jest nagrodą. A jeżeli cierpisz i przeklinasz, to wtedy nie ma nagrody. Wtedy człowiek nie ma zwycięstwa i bóle ma wtedy większe.

– Co z przesłania syna uważa Pani za najważniejsze?

– „Zło dobrem zwyciężaj”. Gdyby ludzie w życiu realizowali te słowa, to byliby lepsi.

Te kilka zdań wypowiedzianych przez Mariannę Popiełuszko wprawiło dziennikarzy w wielkie zdumienie. Kiedy udaliśmy się do autokaru, by wyruszyć w drogę powrotną, na długo zapadło milczenie. Zarówno ci, którzy z matką księdza Jerzego zetknęli się po raz pierwszy, jak i ci, którzy już z nią kiedyś rozmawiali, zgodnie przyznawali, że to niezwykła kobieta. Niezwykła w swej sile i prostocie, wierze i życiowej mądrości. Każdy z nas czuł się przy niej „maluczki”.

Matka na beatyfikacji syna

Nie zapomnę też nigdy tych chwil, kiedy 90-letnia Marianna Popiełuszko w czerwcu 2010 r. przyjechała do Warszawy na beatyfikację księdza Jerzego. W wiśniowej sukni, po raz pierwszy bez chustki na głowie, w eleganckich pantoflach, z wizytową torebką w ręku, siedziała przed ołtarzem na placu Piłsudskiego wraz z około 150 tysiącami ludzi z całej Polski, ponad 100 biskupami, 1600 kapłanami i przedstawicielami najwyższych władz państwowych.

Reklama

Wielu miało łzy w oczach, gdy, podpierając się laską, podtrzymywana przez proboszcza parafii św. Stanisława Kostki – ks. Zygmunta Malackiego, powolnym krokiem szła w procesji do ołtarza, tuż za relikwiarzem ze szczątkami swego syna. Potem wpatrywała się w odsłonięty uroczyście, wiszący w ołtarzu portret beatyfikacyjny księdza Jerzego. W skupieniu słuchała słów abp. Angelo Amato, który zwrócił się do niej w homilii, podkreślając, iż „nie wystarczyłoby łez wszystkich polskich matek, aby załagodzić taki ból i mękę, jakie ona przeżyła”. Po Eucharystii podeszła zresztą do abp. Amato i przez chwilę z nim rozmawiała. Po chwili nieoczekiwanie podszedł do niej uczestniczący w uroczystościach prymas Czech abp Dominik Duka i poprosił panią Mariannę o błogosławieństwo. W wywiadzie dla KAI powiedział później: „Szczególnie odczułem obecność matki ks. Jerzego Popiełuszki, Marianny. Była to druga kobieta, którą kiedykolwiek poprosiłem o błogosławieństwo”.

Radosne, nie straszne

Wkrótce po beatyfikacji Marianna Popiełuszko przyjechała znów do Warszawy – na pogrzeb ks. proboszcza Zygmunta Malackiego, który 14 sierpnia 2010 r. zmarł na nowotwór. – Traktowałam go jak syna – wyznała mi wtedy.

Oczywiste było dla niej, że musiała być na tym pogrzebie, mimo że sił już miała coraz mniej. – Ale ja i tak śpię raz na dobę – mówiła, gdy ktoś prosił ją, by odpoczęła lub się zdrzemnęła. Jej obecność miała stanowić wyraz wdzięczności za wszystko, co ks. Malacki uczynił, by szerzyć kult jej syna. Dlatego po Mszy św. żałobnej to właśnie pani Marianna, z laseczką w ręku, szła za trumną proboszcza, odprowadzając go na wieczną wartę. Po pogrzebie zaś oznajmiła: „Tak widocznie musiało być. Życie i śmierć jest darem Bożym”.

Reklama

Dobrze pamiętam też pobyt pani Marianny w stolicy z okazji imienin księdza Jerzego 23 kwietnia 2012 r. Miała wtedy otrzymać relikwiarz ze szczątkami syna, przygotowany specjalnie dla niej. „To musi być straszne, szczątki zamordowanego syna do domu zabierać!” – skomentował wtedy ktoś z boku. A pani Marianna, która usłyszała te słowa, natychmiast spuentowała: „Radosne, nie straszne! Straszne to było, jak go porwali i zabili. A teraz to już radosne! Trzeba zrozumieć, po co relikwie są potrzebne. Dlatego jak ktoś prosi, i chce się modlić, to daję mu obrazek księdza Jerzego z relikwiami”.

Mam nadzieję, że się z nim spotkam

Marianna Popiełuszko zmarła 19 listopada 2013 r. w wieku 93 lat. W dowodzie osobistym miała wprawdzie wpisaną datę urodzenia: 1 czerwca 1910 r. Nie jest ona jednak prawidłowa. Skąd się zatem wzięła? Mogła powstać w czasie II wojny światowej, gdy specjalnie fałszowano daty przy wyrabianiu kenkart. Data mogła być też błędnie wpisana w urzędzie stanu cywilnego, jak to się wówczas zdarzało. Dlatego popularne było wtedy ludowe powiedzenie: „Urodził się w owsiane żniwo”, czyli: w czasie bliżej nieokreślonym.

– W naszej rodzinie wiele osób miało w dokumentach cywilnych błędne daty urodzenia – tłumaczy krewny pani Marianny, ks. Kazimierz Gniedziejko, dziś proboszcz w parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Józefowie.

Prawidłowa data urodzenia matki księdza Jerzego znajduje się w księdze chrzcielnej parafii w Suchowoli. Jest to 7 listopada 1920 r.

Pochodziła z Grodziska k. Dąbrowy Białostockiej. Całe dorosłe życie natomiast spędziła w Okopach k. Suchowoli. W Suchowoli też została pochowana, obok swego męża Władysława, z którym przeżyła sześćdziesiąt lat. – Jak złożyłam przysięgę, to wiedziałam, że już tak musi być. Że nawet jak będzie ciężko, to będę kochać męża, jaki będzie – mówiła.

Reklama

Całe życie ciężko pracowała. W polu i w domu. I wiele przeżyła. Ale w myśl starej zasady: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”, wszelkie tragedie miały ją wzmocnić. – Jeżeli mój krzyż taki, to ja go nie oddam nikomu, bo dostanę gorszy. Trzeba mieć wytrwałość i twardość – mówiła.

Do końca życia mieszkała w domu w Okopach, razem z rodziną. Gdy zachorowała na zapalenie płuc, trafiła do szpitala. Przebywała tam zaledwie kilka dni.

W zeznaniach do procesu beatyfikacyjnego księdza Jerzego Marianna Popiełuszko mówiła: „Mam nadzieję, że Pan Bóg przyjął go do Nieba i że się kiedyś z nim spotkam”. Teraz już z pewnością jej pragnienie się ziściło. Życie matki świętego zostało spełnione.

Milena Kindziuk jest autorką książki pt. „Matka Świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko”.

2013-11-26 12:41

Ocena: +2 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Do jasnogórskiej Matki i Królowej (1)

Niedziela świdnicka 33/2017, str. 5

[ TEMATY ]

matka

Krzysztof Świertok

Klementyńskie korony (replika) nałożone na Obraz Jasnogórski, 28 lipca 2017 r.

Klementyńskie korony (replika) nałożone na Obraz Jasnogórski, 28 lipca 2017 r.

Nasza piesza pielgrzymka na Jasną Górę, a także całe nasze życie, jako pielgrzymka, jest jakąś kopią tamtej wielkiej i długiej pielgrzymki z Egiptu do Kraju Obfitości. Na drodze naszego pielgrzymowania są wydarzenia wspaniałe, radosne, zachwycające, ale także zdarzają się działania, które się Bogu nie podobają. Niektórym ziemskim wędrowcom przydarza się ulepienie sobie jakiegoś bożka, cielca, który, jeśli nie usuwa na bok Pana Boga, to przynajmniej Go przesłania. Pamiętamy, że Mojżesz udał się na specjalną rozmowę z Bogiem, by prosić Go o przebaczenie dla błądzących pielgrzymów. Dla nas takim Mojżeszem jest Jezus Chrystus, który wstawia się za nami u Ojca. Jest nią także Maryja, która biegnie z naszymi trudnymi sprawami do swego Syna. Pamiętajmy, że bardzo potrzebujemy takiego wsparcia i pośrednictwa. Chcemy także przyjąć pouczenie Chrystusa w przypomnianych dziś przypowieściach o królestwie Bożym. Są one bardzo krótkie: przypowieść o ziarnku gorczycy i o zaczynie, o kwasie w cieście. Może dobrze będzie najpierw przypomnieć, że królestwo Boże tu, na ziemi, oznacza panowanie Pana Boga nad światem oraz uznanie tego panowania przez ludzi. Władzę tę wykonuje Bóg przez swojego Syna, a naszego Pana Jezusa Chrystusa. Nie jest to panowanie przez ucisk, przez terror, przez wojsko, policję, przez surowe prawo czy jeszcze przez jakąś inną siłę fizyczną czy moralną, ale jest to panowanie przez pokorę, przez prawdę i miłość miłosierną. Królowanie Pana Boga winno być rozpoznane w wychowaniu religijnym, winno być przez dojrzałego człowieka zaakceptowane i przyjęte. Przypomnijmy, że zostało nam ono wszczepione podczas chrztu św. Potem rozpoznaliśmy go i staraliśmy się go pielęgnować i rozwijać. Niestety, może bywało i tak, że niekiedy braliśmy przykład od naszych bliskich, którzy nie przykładali wagi do tych spraw, który wczorajsza Ewangelia nazwała skarbem ukrytym w roli czy drogocenną perłą. Możemy ubolewać nad tym, że dzisiaj wiele ludzi młodych ma w domu obojętnych czy nawet spoganianych rodziców, którzy nie potrafią nauczyć swoich dzieci codziennego obcowania z Bogiem i cieszenia się z tego, że Bóg nas kocha – nie potrafią, bowiem sami tym nie żyją. Nie spotykają się też z Chrystusem Zmartwychwstałym na celebracjach eucharystycznych, nie przyjmują światła i mocy Ducha Świętego.

CZYTAJ DALEJ

Papież jedzie na Biennale w Wenecji – Watykan i sztuka współczesna

2024-04-27 11:06

[ TEMATY ]

papież Franciszek

PAP/EPA/GIUSEPPE LAMI

Jutro papież papież Franciszek odwiedzi Wenecję. Okazją jest trwająca tam 60. Międzynarodowa Wystawa Sztuki - Biennale w Wenecji. Ojciec Święty odwiedzi Pawilon Stolicy Apostolskiej, który w tym roku znajduje się w więzieniu dla kobiet, a prezentowana w nim wystawa nosi tytuł - "Moimi oczami". Wizyta papieża potrwa około pięciu godzin obejmując między innymi Mszę św. na Placu św. Marka. Planowana jest również prywatna wizyta w bazylice św. Marka. Jak się podkreśla, papieska wizyta będzie "kamieniem milowym w stosunku Watykanu do sztuki współczesnej".

Zapraszając Włocha Maurizio Cattelana do pawilonu Watykanu na 60. Biennale Sztuki w Wenecji, Kościół katolicki pokazuje, że jest otwarty na niespodzianki. Cattelan zyskał rozgłos w mediach w 1999 roku, prezentując swoją instalację naturalistycznie przedstawiającą papieża Jana Pawła II przygniecionego wielkim meteorytem i szkło rozsypane na czerwonym dywanie, które pochodzi z dziury wybitej przez meteoryt w szklanym suficie. Budzące kontrowersje dzieło Cattelana było wystawione również w Warszawie, na jubileuszowej wystawie z okazji 100-lecia Zachęty w grudniu 2000 r. „Dziewiąta godzina” - tak zatytułowano dzieło, nawiązując do godziny śmierci Jezusa - została wówczas uznana za prowokacyjną, a nawet obraźliwą. Ale można ją również interpretować inaczej: Jako pytanie o przypadek i przeznaczenie, śmierć i odkupienie. I z tym motywem pasowałby nawet do watykańskiej kolekcji sztuki nowoczesnej.

CZYTAJ DALEJ

Prawdziwy cytat "GW"

2024-04-27 17:54

MW

15 kwietnia, a jeszcze wcześniej w wydaniu papierowym “Niedzieli Wrocławskiej” ukazał się artykuł krytykujący pomysły ustaw o liberalizacji aborcji. W artykule została zawarta wypowiedź wrocławskiego lekarza, która po decyzji naszej redakcji, została zacytowana anonimowo.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję