ALEKSANDRA MARCIŃCZAK: Co katecheta stawia sobie za cel, gdy wraca do pracy po wakacjach?
PRZEMYSŁAW WŁODARCZYK: Być lepszym człowiekiem, a co za tym idzie lepszym katechetą i jest to cel taki na co dzień, a nie z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Wszyscy jesteśmy powołani do świętości i oczywiście jest we mnie ogromne pragnienie, aby każdy mój uczeń chciał i odpowiedział na to wezwanie.
Uczysz religii gimnazjalistów i licealistów. Jaka jest ta dzisiejsza młodzież?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
To, co teraz powiem, to nie próba jakiegoś podchlebiania się uczniom, ale naprawdę uważam, że mamy wspaniałą młodzież o ogromnym potencjale drzemiącego w nich dobra. Ta moja ocena kłóci się z obiegową opinią, jaką to mamy straszną młodzież, która wynika zapewne z tego, że to, co złe, jest najbardziej widoczne i często się na tym zatrzymujemy, nie dostrzegając pozytywnych przykładów, których jest dużo więcej.
Czego Twoim zdaniem potrzebują od rodziców, nauczycieli, katechety?
Reklama
Przede wszystkim świadectwa żywej wiary. I to nie tylko od katechetów czy księży, ale także od innych osób biorących udział w ich szeroko rozumianym wychowaniu, w tym szczególnie od rodziców. Młody człowiek może się łatwo pogubić, bo otaczający świat to moda, następują zmiany tego, co uważa się za istotne, nawet zdrowy rozsądek czasem zastępuje się poprawnością polityczną, niestety wszechobecny jest relatywizm. Dlatego świadectwa wiary młodzież potrzebuje najbardziej od tych, u których może zaobserwować stałość poglądów, kręgosłup moralny. To daje poczucie stałości, bezpieczeństwa w Chrystusie, w Jego miłości. Tak też w naszym głoszeniu nie chodzi jedynie o przekazywanie wiedzy, która oczywiście jest istotna, ale także o kształtowanie, formowanie młodego człowieka poprzez świadectwo, ukazanie, że warto być z Chrystusem na co dzień, a nie od święta.
14 września rozpoczyna się 4. Tydzień Wychowania pod hasłem: „Wychowywać do prawdy”. Czy Twoim zdaniem młodzież w ogóle poszukuje prawdy? Jest jej spragniona?
Trudno to uogólnić do wszystkich uczniów. Oczywiście, jest duża grupa uczniów, którzy chcą czegoś więcej od życia, którzy poszukują prawdy i pragną żyć wiarą, ale są też tacy, dla których w życiu przysłowiowa ciepła woda w kranie wystarczy, by być zadowolonym, i czasami mam wrażenie, że to pragnienie poszukiwania i odkrywania Chrystusa trzeba w niektórych młodych ludziach dopiero wzbudzać.
Czy warto być nauczycielem religii?
Niedawno uświadomiłem sobie, że to już minęło 20 lat, odkąd pierwszy raz przyszedłem do szkoły nie jako uczeń, ale jako katecheta. To, że poświęciłem temu powołaniu blisko połowę swojego życia, jest chyba wymownym dowodem, że warto. Wierzę też głęboko, że bycie katechetą to realizowanie mojego konkretnego powołania, jakie Bóg mi postawił w życiu, które jednocześnie daje mi satysfakcję, i uważam się za człowieka szczęśliwego i spełnionego zawodowo.
Czy jest jakieś wspomnienie, sytuacja, do której wracasz pamięcią, która utrzymuje Cię w tym zawodzie, gdy masz już dość?
Reklama
Może dość to nie, bo nie leży to w mojej naturze, natomiast cięższe chwile się zdarzają. Wtedy najlepiej jako przeciwwagę trudnościom postawić to, co dobre w tej pracy. Nie chodzi tu tylko o sukcesy moich uczniów w olimpiadach i konkursach szkolnych, ale przede wszystkim o sytuacje mniej widoczne dla wszystkich, ale ważne w życiu konkretnych osób. Często nie widzimy skutków naszych działań, które przychodzą później, czasami po latach, i jako katecheci jesteśmy tego świadomi, ale są momenty, że nawet mam wrażenie, że to, co mówię i robię, w żaden sposób nie dociera do uczniów. A tu pewnego dnia odwiedza mnie w szkole jakiś dorosły mężczyzna i mówi mniej więcej tak: „Pan mnie pewnie nie pamięta, ale kiedyś mnie pan uczył, ja chciałem się wypisać z religii, bo mnie to wówczas nie interesowało, żyłem inaczej, a Pan mi nie pozwolił, przekonał mnie, że jednak warto. Przyszedłem Panu podziękować, bo to mnie uratowało”. Takie sytuacje dodają sił. Poza tym dzięki portalom społecznościowym odzywają się moi uczniowie i absolwenci, i to nawet ci z pierwszych roczników, opowiadają o swoim życiu, czasem zwierzają się ze swoich problemów, prosząc o radę czy modlitwę. I choć może nie sprawiali takiego wrażenia, to okazuje się, że nasze spotkanie się na lekcji religii w szkole było dla nich ważne, więc jak tu mieć dość.
Trwa nabór do Instytutu Filozoficzno-Teologicznego w Zielonej Górze, ze studentami miałeś ćwiczenia z katechetyki. Na co Twoim zdaniem powinni zwrócić uwagę podczas studiowania?
Według mnie są dwie możliwości: pierwsza to być katechetą, druga to wykonywać pracę katechety. To nie jest to samo. Być katechetą dla mnie oznacza o wiele więcej: być świadkiem wiary, o czym już wcześniej wspomniałem. Katechetą nie jest się tylko w godzinach pracy i trzeba mieć tego świadomość. Zresztą uważam, że uczniowie bez problemu rozpoznają, że ktoś jest nieautentyczny, że nie żyje prawdą, którą głosi. Wówczas nie tylko brak skuteczności przepowiadania, ale skutki działań są odwrotne do zamierzonych. Gdy studiowałem, jeden z profesorów często powtarzał, że teologię studiuje się na kolanach, i to jest niezmiernie ważne, aby zachować równowagę między pogłębianiem wiedzy na studiach i zachowaniem osobistej, głębokiej relacji z Bogiem. Podobnie jest w życiu katechety. Studentom teologii życzę odwagi, bo „nie taki uczeń straszny jak go malują”, zresztą mam nadzieję, że moi studenci właśnie tego doświadczyli, na naszych zajęciach mogli nie tylko zobaczyć, jak wygląda ich przyszła praca w szkole, ale także zdobywali swoje pierwsze doświadczenia, mając możliwość pracy z moimi maturzystami i gimnazjalistami.