W Centrum Nowej Ewangelizacji w Szczecinie, powołanym w roku 2012 przez Metropolitę Szczecińsko-Kamieńskiego, spotykam świeckiego katechetę i rekolekcjonistę, współautora stu telewizyjnych programów „Słowo na niedzielę” – 54-letniego Henryka Krzoska. Jest też autorem książki „Bóg znalazł mnie na ulicy”.
Najżyczliwiej wspomina swoją matkę, która pracowała od rana do wieczora, by utrzymać dzieci, bo mąż jej, czyli ojciec Heńka, był alkoholikiem. Swoje przestępcze życie rozpoczął jako nastolatek, nie mając żadnego pozytywnego przykładu ze strony rodzica. Kradł i rozrabiał, by zaimponować swoim rówieśnikom o podobnych cechach charakteru.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Wtedy szukałem akceptacji i przyjaźni bliskich – wspomina Krzosek. – Chciałem być docenionym przez innych, gdzieś przynależeć. W domu tego nie zaznałem, nigdy tam nie czułem się bezpieczny. Najbardziej bałem się wieczorów, bo wtenczas ojciec wracał pijany. Wstydziłem się, kiedy znajdowałem go leżącego na wycieraczce, więc nie chciałem wracać do mieszkania. Wolałem zostawać z kolegami na podwórku, ale żeby z nimi przebywać, musiałem się czymś wyróżniać: odwagą i kradzieżami. Także piciem alkoholu.
Reklama
Taki tryb życia młodego Krzoska sprawił, że już w wieku 18 lat dostał się do więzienia. Tam ukończył szkołę podstawową oraz wykształcił się na ślusarza. Gdy wyszedł na wolność, z powrotem wrócił na drogę przestępczą, by imponować kolegom swoim chuligańskim stylem życia, który znów sprowadził go „za kratki”. Łącznie przesiedział ponad sześć lat w różnych zakładach karnych.
W międzyczasie zdołał się ożenić ze swoją koleżanką Jolą, znaną mu jeszcze z okresu dzieciństwa. Nawet odwiedzała Heńka, gdy ten znów znalazł się w więzieniu. Jednak wolał trzymać się bardziej „wesołego towarzystwa pijących, beztroskich kolegów” niż własnej rodziny, a był już przecież ojcem dwóch synów.
– Żona nie akceptowała tak niszczonego przeze mnie małżeństwa i rodziny – stwierdza po latach Henryk Krzosek. – Wychodziłem rano do pracy, a wieczorem wracałem podpity. Albo nie wracałem, chcąc uniknąć awantur, spałem w mieszkaniu matki na sąsiedniej ulicy. Miałem świadomość, że moja rodzina rozpada się.
Ratunkiem dla rodziny Henryka miała być emigracja do zachodnich sąsiadów, zorganizowana przez jego teścia, z pochodzenia Niemca. Najpierw pojechała tam Jolanta z synkiem, a po siedmiu miesiącach Henryk z drugim synkiem. W tym czasie dzieckiem zajęła się teściowa, zamieszkała w Szczecinie, a Krzosek dalej pił. Na obczyźnie, nikogo nie znając, poczuł się jeszcze bardziej samotny. – Sięgnąłem znów po alkohol, bo przecież byłem już uzależniony – przypomina sobie autor książki „Bóg znalazł mnie na ulicy”. – Żona wraz z synkami żyła tam w kręgu swoich znajomych. Nie miała dla mnie czasu. Rozstaliśmy się. Zostałem skierowany do domu dla przesiedleńców.
Reklama
Henryk, czując się wolnym od rodziny, dalej pił alkohol. Jeszcze teraz pamięta tamten dramatyczny obraz: – Dwa lata wytrzymałem jako bezdomny, spałem na dworcach tego prawie dwumilionowego miasta. Akurat wtedy były bardzo mroźne zimy. Nie miałem się gdzie położyć ani siedzieć, bo wszędzie zamarzałem. Ciągle więc chodziłem, od rana do wieczora. Widziałem, jak Niemcy pogardliwie na mnie patrzyli, bo przecież byłem brudny, zarośnięty i śmierdzący. Wszyscy się mną brzydzili. Wiedziałem, że już trzeciej zimy nie wytrzymam. Znałem tylko jedno wyjście: odebrać sobie życie.
Ludzie próbowali Krzoskowi pomóc w różny sposób, wszak był znany niemieckiej policji, bo kradł w sklepach alkohol, oraz służbie szpitalnej, bo nieraz go tam przywożono w stanie wycieńczenia, ale on zawsze odmawiał jakiegokolwiek ratunku dla siebie.
Reklama
W czerwcu 1989 r. ten bezdomny i bezrobotny szczeciński emigrant ukradł w sklepie żeglarskim mocną linę, by później zrealizować swój samobójczy plan. Przedtem jednak poszedł skacowany do stołówki dla bezdomnych prowadzonej przez „Armię Zbawienia”, usiadł przy stoliku, poprosił kobietę z obsługi, by podała mu talerz zupy. Spojrzał na ścianę, na której wypisane były po polsku biblijne słowa, które tyle razy czytał, ale nigdy się nad nimi nie zastanawiał. Owa Polka, która znała los Krzoska, podała mu jeszcze polską broszurkę „Alkohol a rodzina” oraz wymownie, niczym anioł, rzekła: „Henryk, tylko Bóg może ci pomóc!”. Potem bezdomny udał się do pobliskiego parku i płacząc, zaczął czytać książeczkę ze świadectwami uzależnionych od alkoholu, którzy zostali wyzwoleni z nałogu. Wreszcie pod wpływem lektury spontanicznie pomodlił się takimi błagalnymi słowami: „Panie Boże! Jeżeli jesteś, ja nie chcę umierać! Jeżeli jest prawdą to, co przed chwilą przeczytałem, daj mi wolność od alkoholu tak jak tym ludziom”. Przez pięć dni nie pił, Bóg zaczął Henryka uwalniać od alkoholizmu. Ponownie znalazł się w stołówce, gdzie poprosił tę samą kobietę o podobne wydawnictwa religijne.
Czytał systematycznie Nowy Testament, choć jeszcze ciągle był w niewoli alkoholu. Gdy to miasto miesiąc później nawiedzili ewangelizatorzy wraz ze swoimi mocnymi koncertami, przemawiającymi do dusz młodych tekstami i melodiami, przybył na nie. Z ulotki dowiedział się, że będą modlić się o uzdrowienie.
Poddał się ufnie ewangelizatorom, którzy modlili się nad nim żarliwie. W ten sposób został uzdrowiony z alkoholizmu, nikotynizmu i achluofobii (lęk przed ciemnościami). Ten stan wolności od nałogów trwa już 26 lat.