W ich efekcie zginęło w Radomiu dwóch manifestantów: Jan Łabęcki i Tadeusz Ząbecki. Trzecią ofiarą był zamordowany przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej Jan Brożyna. Dwa miesiące później zmarł skatowany przez SB ks. Roman Kotlarz, który błogosławił protestujących ze schodów radomskiego kościoła pw. Świętej Trójcy. W wyniku odniesionych ran w ciągu kilku następnych lat zmarło jeszcze kilkanaście osób.
Ścieżki zdrowia
Reklama
Siła protestu w Radomiu była dla komunistów zaskoczeniem. Pierwsi stawili opór pracownicy Zakładów Metalowych im. gen. Waltera. Żądali cofnięcia podwyżek cen. Sformowała się grupa robotników, którzy postanowili powiadomić o strajku inne zakłady w mieście. Wyszli na ulice. Wkrótce pojawiła się inicjatywa zorganizowania pochodu pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Z kilkusetosobowej grupy pracowników w niespełna dwie godziny utworzyła się kilkutysięczna manifestacja. W południe manifestowało na ulicach Radomia już blisko kilkanaście tysięcy osób. Najliczniejsza grupa zgromadziła się pod budynkiem KW PZPR. O godz. 12 w południe kilkuosobową delegację manifestantów przyjął I sekretarz KW PZPR Janusz Prokopiak. Obiecał, że porozumie się z KC PZPR. Jednak kolejną odmowę cofnięcia podwyżek ukrył przed protestującymi na 2 godziny – tyle czasu bowiem potrzebowały MO, ZOMO i SB, aby zgrupować ponad tysiąc uzbrojonych funkcjonariuszy. Wkrótce potem rozpoczęło się brutalne rozpędzanie manifestacji. Zatrzymanych przepuszczano przez tzw. ścieżki zdrowia. „Ścieżką” były kilkudziesięcioosobowe szpalery milicjantów ustawionych pod ścianami korytarza komendy. Każdy zatrzymany musiał przebiec między nimi, bity przez milicjantów długimi pałami. Upadających pod ciosami kopano. Zatrzymanych bito również w więzieniu i areszcie. Nierzadko wyrywano im całymi pękami włosy lub „strzyżono” nożami.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Procesy z tezą
Tymczasem po dwóch bezskutecznych godzinach oczekiwania na decyzje z Warszawy manifestanci wyrwali drzwi do budynku i weszli na teren Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Nie zastali tam jednak żadnego z partyjnych funkcjonariuszy. Rozwścieczeni oszustwem powyrzucali przez okna biurka, fotele, telewizory. Również „rozprowadzono dobra” zgromadzone przez funkcjonariuszy PZPR w bufecie – szynki, balerony, czekolady, kawę. Słowem – wszystkie brakujące na rynku produkty.
Tego samego dnia funkcjonariusze PZPR zorganizowali w trybie przyspieszonym procesy przed sądami oraz Kolegiami ds. Wykroczeń. Teza propagandowa komunistów była jasna: nie był to żaden protest, a wystąpienia chuligańskie ludzi z marginesu społecznego. Funkcjonariusze przypisywali im więc akty chuligańskie, napady na niewinnych ludzi, rabowanie sklepów. Z dokumentacji sądowej wyciągnięto spisy skazanych niegdyś za chuligaństwo czy złodziejstwo i wielu z nich postawiono przed kolegium bądź sądami, mimo że tego dnia nawet nie wychodzili z domu. Byli jednak „przekonywającym dowodem” dla ideologicznych tez komunistów o „chuligańskim” charakterze protestów.
Na komendzie i w więzieniu
Reklama
Stanisław Kowalski był znanym w Radomiu bokserem. Od lipca miał podpisać kontrakt w jednym z najlepszych wówczas klubów bokserskich – Czarni Słupsk, mimo ledwo 22 lat był już żonaty. Miał synka. Skończył zawodówkę i uczył się w liceum. Owego czerwca szedł ok. godz. 11 ul. Żeromskiego na trening. Gdy ułyszał hasła: „Chcemy wolności” i „Chcemy chleba”, dołączył do manifestacji. – Nie codziennie widziało się na ulicach ludzi w ubraniach roboczych. Kiedy usłyszałem, że krzyczą te hasła, dołączyłem do nich – wspomina Stanisław Kowalski. – To było takie dołączenie do wartości, o które walczył mój ojciec, będąc akowcem. Udział w proteście uważałem więc za swój obowiązek. Pochód szedł z wózkiem akumulatorowym. Wjeżdżaliśmy do zakładów, by zachęcić innych do protestu. Wreszcie poszliśmy do KW PZPR. Uważam, że gdyby nas wtedy nie oszukano, ludzie by nie wtargnęli do budynku.
Reklama
Tymczasem ktoś podpalił budynek KW PZPR. Do dziś nie wiadomo kto: prowokator czy rozwścieczony manifestant. Wkrótce jednak ZOMO brutalnie rozpędziło protestujących spod KW. Stanisław Kowalski wrócił ok. 16 do domu. Rozemocjonowany jeszcze przez kilka godzin opowiadał o swoim udziale w demonstracji. Następnego dnia poszedł na trening, umiejętnie omijając patrole ZOMO, które przeprowadzały prawdziwe łapanki młodzieży na mieście. Już w klubie dowiedział się, że jest poszukiwany przez milicję. Za namową kuzyna zgłosił się do prokuratury. Tam, aby uśpić jego czujność, zachowywano się bardzo grzecznie. Kazano tylko zgłosić się na komendę milicji „celem wyjaśnienia”. Młody chłopak, niczego nie podejrzewając, poszedł na komendę. – Wszedłem, a tam od razu rzuciła się na mnie ta milicyjna banda – opowiada Stanisław Kowalski. – Byłem bokserem, więc stosowałem uniki. Ale to niewiele pomogło. Nie miałem możliwości wyrwania się. Starałem się nie dawać im sposobności skatowania mnie, co ich jeszcze bardziej rozwścieczało. W końcu wrzucili mnie do celi na komendzie przy ul. Kilińskiego. W 4-osobowej celi siedziało nas kilkunastu młodych ludzi... z powyrywanymi, czasem aż ze skórą, włosami. Jakiś czas później wezwali mnie na przesłuchanie. I dopiero wtedy zaczęli mnie strasznie katować. Drzwi do sąsiedniego pomieszczenia były tak otwarte, żebym widział, jak bito obnażone do połowy kobiety. Pałkami po piersiach... I to ich strasznie ekscytowało. Ta scena i samo skatowanie tak mnie podłamały, że wyskoczyłem przez okno. Na szczęście upadłem na siatkę rozciągniętą na klatce schodowej. Nikt mi nie pospieszył z pomocą. Ale jak zobaczyli, że żyję, to jeszcze mnie „dodatkowo” skopali... Prokurator, bez jakiejkolwiek rozmowy, zasądził mi od razu miesiąc sankcji. I tak już „osądzonych” zawieźli nas na dziedziniec więzienia. A tam zaczęło się potworne bicie. Dla mnie te „ścieżki zdrowia” na komendzie były szokujące. Ale najbardziej tragiczna była ta w więzieniu. Przebiegaliśmy między szpalerami, a oni nas katowali. Miałem ok. 30 m do drzwi więzienia... W żaden sposób nie mogłem się obronić. Byliśmy skuci do tyłu... Potem rozdzielili nas do cel. Trafiłem do celi z Zygmuntem Zabrowskim, który już dostał 10-letni wyrok. To był bez mała „zawodowy” kryminalista. Tak ludzi mieszano, bo chciano pokazać, że nie był to protest robotników, ale chuligańskie wystąpienia kryminalistów. Nie znałem Zabrowskiego, ale on mówił do mnie: Kajtuś. Nie wiedziałem, że więzienie to dla niego chleb powszedni, więc podtrzymywał mnie na duchu. Byłem tak wykończony psychicznie, głównie z powodu dziejącej się niesprawiedliwości, że zrobiłem sobie powróz i tego wieczora powiesiłem się. Ale Zygmunt mnie odciął.
Po miesiącu Stanisława Kowalskiego postawiono przed sądem, a razem z nim kilku jego rzekomych wspólników. Zeznawali przeciwko niemu milicjanci, którzy twierdzili, że podpalał KW PZPR. Za próbę obalenia ustroju został skazany na 3 lata więzienia. Wyszedł z zakładu karnego w Strzelcach Opolskich w styczniu 1977 r. Przez długie miesiące chorował. Miał częste wylewy krwi do płuc. Do sportu już nigdy nie powrócił.
Smutek ziemi radomskiej
Akty terroru zastosowane wobec protestujących potępił ówczesny kardynał krakowski Karol Wojtyła. W sierpniowym kazaniu w sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Starej Błotnicy w diec. radomskiej powiedział m.in.: „Ten smutek ziemi radomskiej, Radomia, miasta, był udziałem całego społeczeństwa, całego Kościoła w Polsce. (...) Trzeba narodowi nadziei i radości życia. Podniesionych głów, a nie spuszczonych do ziemi”.
Brutalną akcję PZPR i sił porządkowych potępił również Episkopat Polski. Biskupi pisali m.in.: „(...) władze państwa powinny w pełni respektować prawa obywatelskie, prowadzić rzeczywisty dialog ze społeczeństwem (...). Konferencja Plenarna Episkopatu zwraca się do najwyższych władz państwowych, aby zaniechano wszelkich represji wobec robotników biorących udział w protestach (...). Uczestniczącym w tych protestach robotnikom trzeba by przywrócić odebrane prawa (...), a wobec skazanych zastosować amnestię”.
Reklama
Tymczasem I sekretarz KC PZPR Edward Gierek podczas telekonferencji z pierwszymi sekretarzami KW PZPR mówił m.in.: „Trzeba załodze tych czterdziestu paru zakładów powiedzieć, jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy, jak oni swoim postępowaniem szkodzą krajowi. (...) To musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle na świecie chodzą”.
W tym czasie przez kraj przetoczyły się organizowane przez PZPR wiece potępiające radomskich „warchołów”. Nastąpiły masowe zwolnienia z zakładów pracy. Opamiętano się dopiero wtedy, gdy wykonanie planów produkcyjnych zaczęło się załamywać.
Jesienią tego samego roku powstał – założony m.in. przez Antoniego Macierewicza i Piotra Naimskiego – Komitet Obrony Robotników, wspomagający poszkodowanych w całym kraju robotników. W lipcu 1977 r. ogłoszono amnestię dla uczestników protestów.