W starożytnym Izraelu osiem dni po narodzeniu chłopca należało dopełnić rytuału, który składał się z trzech części. Łukasz ewangelista wspomina jedynie o dwóch: obrzezaniu i nadaniu imienia: „Gdy nadszedł ósmy dzień i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim poczęło się w łonie Matki” (Łk 2, 21). Trzecim elementem rytuału był gest uznania ojcostwa: w obecności krewnych, a często także sąsiadów, ojciec sadzał syna na swoich kolanach. W ten sposób potwierdzał, że jest ojcem dziecka. Ewangeliści nie odnotowują tego wątku, przypuszczalnie dlatego, że chrześcijanie zdawali sobie sprawę, iż Józef nie był fizycznym ojcem Jezusa. Co więcej, małżonek Maryi nie mógł nawet nadać Jezusowi imienia według swej woli, lecz tylko to, które zostało mu objawione we śnie.
Co więc odczuwał Józef, gdy sadzał Boskiego Syna na swoich kolanach? Jakie myśli kłębiły się w jego głowie? Co działo się w jego sercu, gdy nadawał imię Jezusowi? Nie wiemy. Nie wiemy, bo Józef to milczący święty. Na kartach Ewangelii nie pojawia się ani jedno wypowiedziane przez niego słowo. Milczenie Józefa – dodajmy: sprawiedliwego – nie jest jednak brakiem komunikacji. Nie jest mutyzmem. Nie jest afazją, jak w przypadku Zachariasza. Jest przestrzenią czynioną świadomie na słuchanie słowa Bożego. Józef nie zamyka się w milczeniu, ale otwiera na nie serce, bo pochodzi ono z niebios. Trwa w ciszy na znak gotowości pełnienia woli Bożej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu