W roku 2015 po raz kolejny spotkałem tych samych ludzi. Widziałem ich już w innych okolicznościach, w kilku bałkańskich krajach. Zawsze wyglądają tak samo: zmęczeni, brudni, parujący strachem i taką dziecinną nutą zdziwienia, że jednak świat okazał się brutalny. Uchodźcy, ludzie wypędzeni zawsze są jak dzieci: trudno się oprzeć wrażeniu, że są bezbronni, a swoją kruchość wystawiają na smagnięcia bezlitosnych dni, które ich czekają.
Pamiętam, jak w czasie wywiadu z dziewczynami, które wróciły – zostały wykupione – z islamskiej niewoli, mój operator miał łzy w oczach, tłumacz mówił rwącym się głosem, a ja poczułem, że jak natychmiast nie wyjdę na papierosa, to niewypowiedziane imadło do reszty ściśnie mi krtań...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wielokrotnie byłem w obozach dla uchodźców, to ciągle powtarzające się obrazy: dzieci, smród, ciasnota i strach w oczach ludzi, bijatyka o najmniejszy kęs. Dziennikarz wychodzi z takiego miejsca i doświadcza obleśnego uczucia, że już niedługo wróci do siebie, do domu, będzie siedział w kawiarnianym ogródku i spoglądał na spokojnych ludzi przechodzących obok. Gdyby mierzyć tanie wzruszenia i jeszcze tańsze zapewnienia o pomocy, przyjaźni i współczuciu, to taki licznik bezpłodnie wychylałby się do swego maksimum właśnie w obozach dla uchodźców.
Reklama
Czy to są Bośniacy, Kosowianie, Serbowie czy też Syryjczycy – zawsze wyglądają podobnie i mówią podobne rzeczy. Po pewnym czasie spoglądają już na dziennikarzy z niechęcią – wiedzą, że to tylko kolejne reportaże, newsy, informacje, na których zarabiają ci obcy im ludzie.
Po jednym z moich bałkańskich powrotów postanowiłem zmienić ten schemat. Zorganizowałem dwa konwoje humanitarne z pomocą dla ofiar wojny w Kosowie. Znalazłem ludzi dobrej woli, zorganizowałem transport i ruszyliśmy. Wtedy było mi jednak łatwiej, byłem młodszy, no i szukałem zaginionego w czasie działań wojennych przyjaciela z Prisztiny.
W 2015 r. widziałem ucieczkę chrześcijańskiego miasta Karakoush. Uciekali przed mordercami z tzw. Państwa Islamskiego. Wiedzieli, co może ich spotkać, jeśli zostaną w swoim mieście. Uciekali do irackiego Kurdystanu. Wtedy ludzie z klanu Barzanich stanęli na wysokości zadania: zorganizowali dla nich prowizoryczne miejsca do spania, potem do życia. Ponadsześćdziesięciotysięczne miasto w ciągu kilkudziesięciu godzin wyludniło się. Przez kolejne miesiące islamiści zamienili je w stertę ruin i zaminowanych traktów, które jeszcze niedawno były tętniącymi spokojnym życiem ulicami. Pamiętam jedną z najpiękniejszych Wielkanocy, którą spędziłem w drugim chrześcijańskim mieście leżącym w Dolinie Niniwy – Alqosh. Tam też pełno było ludzi ze splądrowanego Karakoush. Wszędzie walały się śmieci, brudne dzieci bawiły się w kałużach, a jednak zapamiętałem te święta jako jedne z najpiękniejszych. Pięknie było spoglądać na solidarność chrześcijan wobec siebie, na pomoc, którą świadczyli uciekinierom biedni ludzie z Alqosh.
Reklama
Wróciłem do Polski i zadałem sobie pytanie: czy opisanie wszystkiego, co zobaczyłem, czy uczciwe zdanie relacji z wydarzeń zapełni pustkę, której doświadczam, gdy wracam z takich miejsc?
Wiedziałem, że muszę coś zrobić dla Karakoush, obiecałem to wielu moim rozmówcom, którzy – wtedy – z rezerwą i powątpiewaniem przysłuchiwali się moim pomysłom.
Kiedy jednak udało mi się uruchomić dość popularny kanał na portalu YouTube, poczułem, że jest to znak, iż nie mogę pozwolić na to, aby nagle uzyskana możliwość została zmarnotrawiona. Wtedy też poprosiłem swoich widzów o wpłaty na pomoc dla chrześcijan w Karakoush.
Nie wiedziałem, czy w ten sposób uda mi się cokolwiek zyskać. To, co się stało później, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Widzowie mojego „Komentarza tygodnia” do tej pory wpłacili na pomoc dla chrześcijan pięćset tysięcy złotych. Wszystkie te pieniądze poszły na konto fundacji „Orla Straż” komandora Bartosza Rutkowskiego, którego – wierzę, że nieprzypadkowym zrządzeniem losu – spotkałem po moim powrocie z Iraku.
Reklama
Ta fundacja nie ma żadnych kosztów własnych, wszystkie pieniądze są bezpośrednio przekazywane dla potrzebujących chrześcijan. Uruchomiliśmy też zbiórkę funduszy na film „Święci z Doliny Niniwy” – i tu też odnieśliśmy wielki sukces. Film powstanie wyłącznie za pieniądze pochodzące z drobnych wpłat, z „wdowiego grosza”. Założyłem sobie, że nie wezmę na niego dotacji z żadnego publicznego źródła (choć wysokich ofert od firm i instytucji miałem kilka), nie wezmę pieniędzy od żadnego polityka, od żadnego celebryty.
Przy tak rygorystycznych założeniach udało się – powstał fundusz filmu, na który złożyło się już ponad 1,6 tys. darczyńców i ludzie ciągle wpłacają. Z tego funduszu udało się wyprodukować pieśń przewodnią do naszego filmu. Muzykę do niej napisał Robert Janson, zaśpiewała Anna Józefina Lubieniecka, słowa napisałem sam. Nagranie miało swoją radiową premierę w zeszłym tygodniu. Oto tekst:
„Tej nocy księżyc świecił krwawo
Tej nocy w mroku błysnął miecz
Zjawił się wilk i jego prawo
Ta noc ryknęła życiu – precz!
Może piekło już dziś nie istnieje
Może nie ma już cierpienia dusz
Czart spowszedniał i z reklam się śmieje
Chcesz mieć Boga to sobie go stwórz
I nikt nie wiedział co się działo
Gdy z gardeł dzieci tryskał ból
Miasto snem wojny umierało
Żyły mu grały rytmem kul
Może piekło...
Klęczałam cicho przed ołtarzem
I powtarzałam Boże mój
Szatan pił krew w ognistym barze
Śmierć tkała mu odświętny strój
Może piekło...
Tej nocy Pan był krzyżowany
Na drzwiach ratusza w Karakoush
Tej nocy pękły szału bramy
I tryumfalnie wyła złość
Może piekło...
Miasto chrześcijan umierało
Do góry wznosząc w oczach ból
To w naszych czasach dziś się stało
A rozkaz wydał czarny król
Może piekło...
Reklama
A jednak prawda ocalała
Uchodźcy nieśli ją w swojej krwi
Komunia domy zbudowała
Choć czarny tłum wciąż z cudu drwi
Może piekło...
Ocean wraca w swoje łono
I wyspa pośród niego trwa
Rany smakują ciągle słono
A krzyż ma wciąż ramiona dwa”.
Film powoli powstaje, czeka nas wyjazd na zdjęcia do Iraku, ale jeśli uda się nasycić go temperaturą, która towarzyszy naszym działaniom, to zapewne będzie wielka satysfakcja także dla tych, którzy wsparli jego produkcję, oraz dla tych pięknych serc, które wspomogły akcję odbudowywania Karakoush.
Jestem przekonany, że nie ma rzeczy niemożliwych. Nie potrzebuję wsparcia żadnej instytucjonalnej telewizji, aby zrealizować swoje plany. Swoboda, która towarzyszy powstawaniu filmu, dodaje mu skrzydeł. Kiedy słyszę stwierdzenia: No, dobrze, ale pańskiego filmu nie pokaże TVP ani żadna inna telewizja – to wzruszam ramionami.
Ludzie! Udaje się robić film z niczego, to i z dotarciem do Was nie będę miał żadnego problemu. Żaden prezes, żaden polityk, żadna „bardzo ważna figura” mi w tym nie przeszkodzą. Modlę się jedynie, abym sprostał wielkiemu zadaniu i nie zawiódł oczekiwań wielu ludzi.
Cierpienie Karakoush jest tuż obok nas, nie oglądajmy się na wielkie media. Idźmy pomagać, a o resztę nie musimy się w ogóle martwić. O resztę dba Ktoś o wiele od nas możniejszy.