Reklama

rozmowa z mistrzem

Bez sztuki ludzie stają się gorsi

Niedziela Ogólnopolska 42/2019, str. 46-47

Grzegorz Boguszewski

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wiesława Lewandowska: – Na szwajcarskich stronach internetowych jeszcze dziś można znaleźć zdjęcie radosnego młodego chłopaka z rozwichrzoną czupryną i batutą w ręku. To wtedy, Maestro, wszystko się zaczęło – współpraca z najlepszymi orkiestrami świata oraz ze znakomitymi solistami, wielkie sale koncertowe Europy, Ameryki, Azji?

Grzegorz Nowak: – Tak, to był międzynarodowy konkurs dyrygencki im. Ernesta Ansermeta w Genewie, w którego historii tylko dwa razy przyznano pierwsze nagrody; miałem zaszczyt być pierwszym zwycięzcą. Do Genewy udałem się nie z Polski, lecz ze Stanów Zjednoczonych; studiowałem w Eastman School of Music, która zafundowała mi stypendium doktoranckie, potem objąłem posadę profesora na Uniwersytecie Ohio. Po genewskim konkursie pojawiło się mnóstwo zaproszeń na koncerty, objąłem stanowisko dyrektora znakomitej szwajcarskiej orkiestry symfonicznej i opery w Biel/Bienne. Wróciłem więc do Europy, a stąd znów ruszyłem w świat, atrakcyjnych propozycji pracy nigdy nie brakowało.

– I to przez wiele lat! A przecież praca wziętego dyrygenta to niezwykle wyczerpujące zajęcie...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

– Po jednym z koncertów moja córeczka, mająca wówczas cztery lata, oświadczyła: ja też będę dyrygentem, bo ty masz tyle radości przy pracy, a inni ludzie wcale tak się nie cieszą, gdy ciężko pracują. A codzienność dyrygenta jest taka, że zanim dojdzie do koncertu, potrzeba wytężonej pracy nad własną wizją poprowadzenia utworu, a potem często niełatwej pracy z orkiestrą. Mimo wszystko nigdy nie opuszcza mnie ta radość z muzykowania.

– A kiedy po raz pierwszy przyszły maestro ją w sobie odkrył?

– Nie jest to odkrycie, ale z pewnością byłem najnudniejszym przedszkolakiem; gdy moi rówieśnicy wciąż zmieniali plany na przyszłość, ja niezmiennie obwieszczałem, że będę muzykiem i kropka. Nie mogło być inaczej, bo w mojej rodzinie od pokoleń wszyscy byli organistami. Zresztą później, już w czasie studiów muzycznych, sam byłem organistą w kościele na Wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu.

– Skąd pomysł na dyrygenturę?

Reklama

– Rodzice posłali mnie na przedszkolną naukę gry na skrzypcach, ale jak tylko zobaczyłem orkiestrę i dyrygenta, od razu postanowiłem, że będę dyrygentem. W czasie studiów byłem koncertmistrzem w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, ale ostatecznie na drogę dyrygentury skierował mnie pewien zabawny tzw. zbieg okoliczności. Władze nowo powstałego wówczas województwa słupskiego zwróciły się do znakomitego reżysera Macieja Prusa o „zrobienie w ich mieście operetki”, a ten się ochoczo zgodził, myśląc, że chodzi o „Operetkę” Gombrowicza. Gdy okazało się, że idzie o stworzenie teatru operetkowego, zaangażowany w tę niebywałą sprawę kompozytor Jerzy Satanowski poprosił mnie o pomoc, jak się z tego wykręcić, nie przyznając się do nieporozumienia. Zaproponowaliśmy jedynie sensowną w tamtych warunkach formułę teatru muzycznego, a nie operetki. Tłumaczyliśmy słupskim marzycielom, że taki teatr to ogromne przedsięwzięcie, że nie da się ściągnąć artystów, bo przecież nie ma dla nich mieszkań...

– Nie poskutkowało?

– Na szczęście! Dziś tamten upór daje wiele do myślenia... Mieszkania zbudowano. Wielu bardzo dobrych artystów zdecydowało się wtedy na tę słupską przygodę. Wkrótce zrobiliśmy tam przedstawienie złożone z dwu oper Mozarta („Bastien i Bastienne” i „Dyrektor teatru”) w reżyserii Ryszarda Peryta, który wtedy po raz pierwszy wyreżyserował operę, a potem był już wyłącznie reżyserem operowym, dedykowanym do Mozarta. A Maciej Prus zrobił tę swoją „Operetkę” Gombrowicza. Znakomicie się tam pracowało. To były naprawdę dobre czasy dla polskiej kultury: naszą uwerturę z „Dyrektora teatru” w całości puszczono w czasie dziennika telewizyjnego! Dzisiejszy świat uważa, niestety, że muzyka klasyczna interesuje wyłącznie osoby starsze. Moim zdaniem, trzeba bić na alarm i zadbać o to, żeby nasze dzieci oswajać z tym rodzajem muzyki, żeby pokazywać całe jej piękno i znaczenie.

– Czy komuś jeszcze na tym zależy?

Reklama

– Nie wiem, jak to wygląda obecnie w Polsce, ale w tzw. wielkim świecie tak się jeszcze zdarza; najlepsze orkiestry organizują specjalne serie koncertów dla dzieci. W USA w swoim czasie prowadziłem takie specjalne koncerty; robiłem quiz na rozpoznanie zagranego utworu, dzieci odpowiadały, że to muzyka ze znanej im bajki lub filmu... Wtedy tłumaczyłem, że to motyw np. z symfonii Césara Francka, a potem graliśmy oryginalny utwór. Dzieciaki były zachwycone, na pewno przestały się bać określenia „muzyka poważna”. A to ważne dla przyszłości, bo przecież „muzyka łagodzi obyczaje”, zwłaszcza subtelna muzyka klasyczna. Nic więc nie zastąpi dobrej klasycznej orkiestry.

– Ile prawdy jest w powiedzeniu, że „nie ma dobrych orkiestr, są tylko dobrzy dyrygenci”?

– Powiedziałbym, że bywają dobre orkiestry i dobrzy dyrygenci. Warszawski Teatr Wielki ma dziś bardzo dobrą orkiestrę, mającą wielu znakomitych muzyków, którzy potrafią grać zespołowo, słuchają się nawzajem, idealnie reagują na dyrygenta, co jest bardzo ważne w orkiestrze operowej, bo tu na scenie mogą się zdarzyć różne nieprzewidziane sytuacje. Muszę przyznać, że dziś ta orkiestra może się porównywać z najlepszymi na świecie.

– Czego zatem brakuje, by mogła zrobić światową karierę?

– Trzeba by jej stworzyć szansę na samodzielne wyjście na estradę i zaistnienie czysto symfoniczne. Chciałbym, aby mogła grać własne wielkie koncerty. A zatem należałoby pozyskać odpowiednie zaplecze materialne i opracować atrakcyjny repertuar, inny od tego, który proponuje Filharmonia Narodowa.

– Czyli jaki?

– Teatr operowy ma tu ogromne możliwości. Mamy przecież wielu robiących światową karierę polskich śpiewaków, lecz w przedstawieniach Teatru Wielkiego występują oni raczej rzadko, bo nie mogą sobie pozwolić na dłuższe przerwy w zagranicznych kontraktach, zaś na koncerty zapewne byliby w stanie przyjechać. A z czasem można by planować także koncerty zagraniczne...

Reklama

– W 2017 r. objął Pan ponownie stanowisko dyrektora muzycznego Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Jak wiele już udało się zdziałać?

– Mamy już pewne sukcesy. Zrobiliśmy np. wznowienia zapomnianych polskich oper – „Goplana” Władysława Żeleńskiego zdobyła operowego Oscara: nagrodę International Opera Awards, natomiast nasza produkcja z minionego sezonu – „Manru” Ignacego Paderewskiego – zdobyła nominację do tejże nagrody. Dostrzeżono nas! Warszawski Teatr Wielki z lokalnej opery zmienia się w instytucję na naprawdę światowym poziomie.

– Czy współpraca z warszawską orkiestrą jest podobnie satysfakcjonująca jak z tymi najlepszymi, którymi było Panu dane dyrygować?

– Trudno tu porównywać, bo za każdym razem to całkiem nowe wydarzenie, ale radość i satysfakcja pozostają zawsze na tym samym poziomie. Tak było od początku, od pamiętnego koncertu w Genewie. Jednak najbardziej fantastycznym moim doświadczeniem był pierwszy kontakt z Royal Philharmonic Orchestra, po którym zaproponowano mi stanowisko jednego z jej stałych głównych dyrygentów.

– Na czym polega ta zaszczytna współpraca?

– Jest to orkiestra, która gra mnóstwo koncertów na całym świecie, a o jej sukcesie i repertuarze decyduje złożony z muzyków tzw. komitet dyrekcyjny. Trzeba przyznać, że ta struktura organizacyjna funkcjonuje tam fantastycznie, bo w dużym stopniu eliminuje ograniczenia repertuarowe narzucane przez menadżerów...

Reklama

– Można powiedzieć, że w tej orkiestrze rządzą muzycy z ogromnym poczuciem misji szerzenia tzw. kultury wysokiej?

– Tak. I robią to najlepiej na świecie. A przy tym są to muzycy znakomici, skromni, grają jak marzenie, cieszą się bardzo z tego, co robią, i są otwarci na wszelkie nowe wyzwania. Mogę o tym zaświadczyć, bo spośród wszystkich orkiestr, z którymi pracowałem, to właśnie z Royal Philharmonic Orchestra odbyłem najwięcej koncertów.

– Co ze swego bogatego doświadczenia będzie się Pan starał przeszczepić na dzisiejszy polski grunt?

– Nie wszystko jest możliwe. Niestety, zbyt ambitne realizacje – te naprawdę rozwijające kulturę wysoką, kształtujące gusta odbiorców – nigdzie nie „sprzedają się” dobrze. Gdybym np. chciał zrobić w Teatrze Wielkim cały sezon muzyki współczesnej, to zapewne stracilibyśmy publiczność, która wciąż chce słuchać tych już jej znanych, najgenialniejszych utworów. Niemniej każda dobra orkiestra ma moralny obowiązek popierać muzykę współczesną, zwłaszcza muzykę lokalnych kompozytorów.

– To chyba coraz mniej możliwe, skoro w dzisiejszych czasach liczy się „dobra sprzedaż”, a więc raczej schlebianie niezbyt wysmakowanym gustom niż ich kształtowanie...

Reklama

– To jest możliwe, jeśli tylko politycy zechcą bardziej wspierać artystów. Gdy pracowałem w Kanadzie, robiłem mnóstwo premier nowych kompozycji, a nawet zamawialiśmy je u kanadyjskich kompozytorów. Mam nadzieję, że także tu, w Polsce, gdy uda nam się zrobić i spopularyzować serię koncertów, nadejdzie czas na regularne zamawianie utworów u naszych twórców, zarówno młodych utalentowanych, jak i tych już uznanych.

– Bez solidnego mecenasa czy raczej – mówiąc dzisiejszym językiem: sponsora – nie będzie to chyba możliwe...

– Niestety, państwowe dotacje na orkiestry są wszędzie na świecie wciąż zmniejszane, np. budżet Royal Philharmonic Orchestra kilka lat temu obcięto o połowę. W Niemczech doprowadzono do powolnej eliminacji orkiestr przez ich łączenie zamiast drastycznej likwidacji. Tak więc na świecie mamy coraz mniej orkiestr, ponieważ politycy chcą mieć więcej pieniędzy na zbrojenia, a kultura jest pierwsza do odstrzału... Szkoda, bo bez wysublimowanej sztuki ludzie stają się gorsi, skłonni do agresji i przemocy.

– Jak Pan postrzega tę misyjno-ekonomiczną sytuację dzisiejszych polskich orkiestr?

– Niewiele ich mamy, a zatem wszystko przed nami. Faktem jest, że nawet w Teatrze Wielkim musieliśmy kilka razy skasować koncerty, bo nie najlepiej się sprzedawały. Państwo wprawdzie stara się wspierać sztukę, ale marzy mi się, żeby Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego miało większy budżet, który umożliwiłby nam realizację ambitnych planów. W Polsce kłopot z – nieźle funkcjonującym w innych krajach – sponsoringem prywatnym. Brakuje dobrych dla rozwoju kultury regulacji podatkowych. Musimy więc polegać na mecenacie państwa i liczyć na większą przychylność polityków. Loża rządowa w Teatrze Wielkim nigdy nie świeci pustką – mam nadzieję, że ten dowód docenienia naszej działalności artystycznej to dobry znak na przyszłość.

Grzegorz Nowak
Absolwent poznańskiej Akademii Muzycznej. Współpracował z kilkudziesięcioma orkiestrami na całym świecie. Jego wielokrotnie nagradzana dyskografia liczy ponad 100 płyt. Od września 2017 r. pełni funkcję dyrektora muzycznego Teatru Wielkiego – Opery Narodowej

2019-10-16 12:28

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Watykan: pierwsza medytacja dla kardynałów przed konklawe

2025-04-29 16:25

[ TEMATY ]

Watykan

Vatican Media

W takim momencie, pełnym konsekwencji dla Kościoła, jak wybór Papieża Rzymu i Pasterza Kościoła trzeba wszystkie myśli skoncentrować wokół osoby Jezusa - mówił do kardynałów o. Donato Ogliari OSB podczas medytacji na Kongregacji Generalnej 29 kwietnia. „Niech zatem Chrystus będzie waszą gwiazdą przewodnią i zarazem kompasem waszych oczekiwań, spotkań, dialogów, wyborów, które będziecie musieli podjąć” - mówił kaznodzieja.

W poniedziałek do członków Kolegium Kardynalskiego została wygłoszona pierwsza z dwóch medytacji, które są przewidziane przed rozpoczęciem konklawe. Dzisiejszą wygłosił o. Donato Ogliari OSB.
CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny
W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne. Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej. Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia. Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie. Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy. Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską. Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej". Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała! Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła. Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża. Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.
CZYTAJ DALEJ

Czy męczeństwo ma sens?

2025-04-30 07:26

[ TEMATY ]

Samuel Pereira

Materiały własne autora

Samuel Pereira

Samuel Pereira

W świecie, w którym słowo „poświęcenie” brzmi jak archaizm, a „heroizm” kojarzy się z naiwnym romantyzmem z lekcji historii, męczeństwo może wydawać się czymś wręcz niezrozumiałym. Czymś z innego porządku – może nawet obcym i niepokojącym. Żyjemy przecież w czasach, w których indywidualizm jest cnotą, a sukces mierzy się liczbą zer na koncie, lajków pod zdjęciem i umiejętnością „dbania o siebie”. Na tym tle ofiara z własnego życia – a więc męczeństwo – wydaje się gestem radykalnym, może wręcz szalonym. A jednak… nie daje spokoju.

Arcybiskup Tadeusz Wojda, podczas obchodów Dnia Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego, mówił, że „duszpasterze męczennicy są zaczynem cywilizacji miłości”. W świecie, który coraz bardziej pogrąża się w chaosie aksjologicznym, to zdanie brzmi jak manifest. Jakby ktoś rzucał kamień w szklany ekran nowoczesności i przypominał, że są jeszcze wartości, dla których warto żyć – a czasem nawet umrzeć. Tylko kto dziś w ogóle tak myśli?
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję