Pamiętam ją jako normalną kobietę. Byłem jeszcze mały, gdy wyszła za mąż – miałem może z 5 lat. Wiktoria po ślubie wyprowadziła się do męża. On już miał taki niewielki domek wybudowany na swojej działce, trochę w polu. No ale do nas często przychodziła, zwłaszcza na początku małżeństwa. Wtedy miała więcej czasu, no i ciągnęło ją do domu rodzinnego. Przychodziła, mleko brała sobie od nas, bo krowy nie miała, mieli przecież niewiele pola, zresztą nie mieli nawet pomieszczenia dla bydła.
Mieli zamiar wyjechać w okolice Sokala, tam kupili 5 ha pola. Mało brakowało i by wyjechali. No ale wybuchła wojna. On poszedł na wojnę, a ona w tym czasie z dziećmi sprowadziła się do rodzinnego domu, tam, gdzie mieszkałem, bo w tym rodzinnym domu został mój tata ze starszym bratem, który nie był żonaty. W czasie wojny, we wrześniu, Wiktoria była tam z dziećmi i żoną drugiego brata, nie Franciszka, która tam niedaleko mieszkała, ale wolała przyjść tu, zamknąć wszystko u siebie, bo się tu obie czuły pewniejsze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Oni wszyscy byli zwykłymi ludźmi, ale do czasu. Kiedy zdecydowali się na pomoc Żydom, przestali być „normalni” – stali się osobami, które wyrosły ponad przeciętność. To był niesamowity wyczyn, przecież wiedzieli, bo nie było to tajemnicą, co grozi za jakąkolwiek pomoc Żydom. I tu trzeba podkreślić to oddanie się drugiemu, poświęcenie się dla innych – oni po prostu ryzykowali utratą życia swojego i swoich dzieci, ewentualnie nawet sąsiadów.
Red
Z Józefem miałem słabszy kontakt. Był dorosłym człowiekiem, a ja byłem dzieckiem. Tyle, co mogłem tam zobaczyć, to to, że na pewno opiekował się rodziną. Musiał zadbać o to, żeby mieli co jeść. Józef miał kuzyna, ich matki były siostrami, nazywał się Szpytma Antoni. Miał on dość duże gospodarstwo. Józef mu tam pomagał, to czasem przyniósł do domu trochę zboża, to mleko czy masło.
Dom Józefa i Wiktorii to był normalny dom, w którym dzieci czuły się bezpiecznie. Miały dobrą opiekę, widać nawet na zdjęciach, że ich matka zawsze z nimi była. Józef nie mógł im poświęcić tyle czasu, bo wiadomo, musiał szukać jakiegoś zajęcia, ale na pewno tymi dziećmi też się opiekował. Był uważany za dobrego i pożytecznego człowieka.
Z dzieci Ulmów najlepiej pamiętam najstarszą Stasię.
O tym, że dali schronienie Żydom, nic jako dziecko nie wiedziałem, przecież to musiało być jak największą tajemnicą. Wiedział za to mój tata.
Wiadomość o zamordowaniu rodziny przyniosła nam mama, która rano wybrała się do kościoła. Nawet do niego nie doszła, jak tylko się dowiedziała, wróciła do domu powiedzieć nam o tym. To był dla nas szok. Kilka dni później szwagier Wiktorii, mąż jej siostry Anieli, który był stolarzem, zrobił trzy takie niby trumny, a właściwie skrzynki. Odkopali zwłoki i po włożeniu ich do trumien zakopali w tym samym miejscu obok domu. Dopiero w styczniu 1945 r. szczątki Ulmów przewieziono na cmentarz parafialny w Markowej.
Wysłuchał ks. Maciej Flader