Nie odchodzą z buntu. Często nie czynią tego gwałtownie, nie manifestują swojej decyzji. Po prostu... przestają przychodzić. A my nie zawsze zauważamy, kiedy znikają. Dlaczego tak się dzieje? I co możemy z tym zrobić, zanim będzie za późno?
Nie wiem, po co to wszystko...
Reklama
– Nie czuję, żeby to miało sens. Naprawdę, to nie bunt – ja po prostu nie wiem, po co miałabym to wszystko robić – mówi Zosia, uczennica III klasy liceum. Pochodzi z rodziny, która nie ma zwyczaju regularnie chodzić do kościoła, ale nie można powiedzieć, że jest antykościelna. W święta – oczywiście. Kolęda – zdecydowanie tak. Ale żeby niedzielna Msza św. była czymś ważnym? Raczej nie. Zosia chodziła na religię, przyjęła bierzmowanie. Dziś mówi, że to „z rozpędu”. – Było trzeba, to zrobiłam. Ale po bierzmowaniu wszystko się urwało. Nie czułam żadnej więzi, żadnej potrzeby. Miałam wrażenie, że Kościół jest dla ludzi, którzy mają już wszystko poukładane. A ja nie miałam. Nadal nie mam – dodaje. I właśnie w takich słowach ukryta jest prawda, o której mówi ks. Mateusz Wójcik, duszpasterz młodzieży archidiecezji lubelskiej. – Myślę, że gdybyśmy zapytali młodych ludzi, którzy odeszli z Kościoła: „dlaczego to zrobili?”, u podstaw większości wypowiedzi pojawiłoby się jedno słowo: „niezrozumienie” – wyjaśnia. I nie chodzi tu o niezrozumienie w sensie braku wiedzy teologicznej. Chodzi o głębsze zagubienie – o brak świadomości, czym tak naprawdę są Kościół, Dekalog, zbawienie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ksiądz Mateusz podkreśla, że współczesny młody człowiek myśli w sposób zadaniowy. To bardzo praktyczne podejście – jeśli coś zrobię, to coś za to dostanę. Praca – wypłata. Nauka – lepsze oceny. Pomoc w domu – pochwała. Konkrety. Tymczasem wiara nie daje od razu „efektu”. Jej cel – życie wieczne – brzmi abstrakcyjnie, odlegle, trudno go zmierzyć, a jeszcze trudniej zrozumieć. – W wierze będą kolejne etapy na ziemi, ale ostateczny cel jest w wieczności. I to jest bardzo trudne do uchwycenia nawet dla dorosłych, a co dopiero dla kogoś, kto ma 16-17 lat – tłumaczy duszpasterz. Na katechezie ks. Mateusz często słyszy pytania zaczynające się od: „Proszę księdza, a jak to jest z...?”. I w tych pytaniach zawiera się wszystko: niepewność, ciekawość, czasem bunt, ale też szczera potrzeba poznania prawdy. Problem polega na tym, że młodzi szukają dziś odpowiedzi nie w rozmowie z drugim człowiekiem, ale w internecie. – W sieci trafiają na fragmenty wyrwane z kontekstu, nagłówki, komentarze, które wypaczają sens nauczania Kościoła. Na tej podstawie budują sobie obraz wiary, który jest zniekształcony. A potem ten obraz odrzucają, sądząc, że właśnie odrzucają Kościół – opowiada duszpasterz.
Rola rodziców
Reklama
Bartek miał 16 lat, gdy zrezygnował z bycia ministrantem. Po prostu któregoś dnia przestał przychodzić na zbiórki. A potem przestał też chodzić na Msze św. – W sumie to sam nie wiem dlaczego. Na początku było fajnie, byłem z kolegami, czasami coś się działo. Ale z czasem mi się znudziło. Kiedy przestałem przychodzić, nikt się nie odezwał – wspomina. Ta historia nie jest wyjątkowa. W wielu parafiach młodzi ludzie znikają po cichu, bo nie zbudowano z nimi prawdziwej więzi.
Z pełnym przekonaniem mówi o tym ks. Przemysław Kapała, diecezjalny duszpasterz młodzieży kaliskiej, znany w internecie jako Fit Pasterz. – Młodzi potrzebują relacji. To, co dziś ich trzyma, to nie systemy formacyjne, nie kolejne podręczniki, ale żywe więzi. Jeśli nie czują się zauważeni, jeśli nie widzą, że ktoś ich zna i rozumie, to po prostu odchodzą – stwierdza. Ksiądz Przemysław, który pracuje m.in. z ministrantami, podkreśla, że kluczowe jest nie tylko to, co dzieje się podczas zbiórek, ale również, a może przede wszystkim to, jaki jest kontakt z rodzicami. – Zawsze staram się spotkać z całą rodziną, bo to właśnie od nich wszystko się zaczyna. Jeśli rodzice są w Kościele obecni, dziecko widzi, że wiara ma sens. Jeśli ich nie ma – młody człowiek nie widzi powodu, by samemu zostać.
Reklama
To brzmi prosto, ale w praktyce widać wyraźnie, jak bardzo brakuje dziś wzorców wiary w rodzinie. – Podczas spotkań przed bierzmowaniem wielu rodziców widzę pierwszy raz w życiu. Dla nich Kościół to obowiązek do odhaczenia, a nie wspólnota, z którą się identyfikują – przyznaje. To z kolei przekłada się na postawę młodych. – Kiedy pytam nastolatków, dlaczego nie chodzą do kościoła, często słyszę: „bo mi się nie chce”. Ale gdy zapytam, czy ich rodzice chodzą, odpowiadają: „nie”. To jest prosta zależność. Jeśli dom nie żyje wiarą, trudno oczekiwać, że młody człowiek nagle sam odkryje jej sens.
Obraz Kościoła z memów i social mediów
Maja ma 18 lat. Jest pogodna, kulturalna, otwarta. A jednak kiedy ją pytam, co myśli o Kościele, mówi bez wahania: – Nie czuję się z nim związana. Wiem, że to brzmi źle, ale Kościół kojarzy mi się bardziej z instytucją niż ze wspólnotą. No i... memy. Te wszystkie żarty z księży, z papieża. Tak naprawdę nie wiem, co z tego jest prawdą – stwierdza. Ten problem doskonale rozumie ks. Mateusz Wójcik. – Część młodych ludzi, którzy nie doświadczyli prawdziwej wspólnoty Kościoła, poprzestaje na tym, jaki obraz przedstawiają social media. A tam Kościół to pedofilia, pieniądze, groza, wyzysk. I bardzo trudno jest taki obraz „odczarować” – wyznaje szczerze.
Nie chodzi tylko o skandale, choć te mocno wpływają na sposób myślenia młodych. Chodzi o to, że Kościół został zredukowany do kilku negatywnych skojarzeń i krzykliwych tytułów. Kiedy młody człowiek widzi w mediach wyłącznie nagłówki o kolejnych aferach, trudno oczekiwać, że będzie chciał do takiego Kościoła należeć. – Z jednej strony młodzi widzą moralizowanie, z drugiej – hipokryzję. Z jednej strony surowość, z drugiej – brak spójności. A jeśli nikt im nie pokaże innej twarzy Kościoła, to właśnie taka zostaje im w głowie – wyjaśnia ks. Wójcik.
Reklama
Jednym z najbardziej symbolicznych przykładów tej przemiany postrzegania Kościoła jest postać św. Jana Pawła II. Dla wielu starszych osób to postać fundamentalna, głęboko związana z ich życiem duchowym. Dla młodych – postać z memów, ironicznych komentarzy albo... po prostu puste hasło. – Dla ludzi w średnim wieku papież Polak to ikona. Dla młodzieży to 21.37, Barka i kremówki. Ale nie chodzi o to, że oni śmieją się z papieża – po prostu nikt im nie pokazał, czym naprawdę było jego nauczanie. My, jako Kościół, nie walczymy o to, żeby jego przesłanie do młodych przebiło się do ich świadomości – ubolewa ks. Mateusz.
Dekalog jako system zakazów
– Jak mam chodzić do kościoła, skoro wiem, że i tak nie spełniam oczekiwań? – pyta Tomek, 17-letni licealista. – Tam ciągle słyszę, co robię źle; że to grzech, tamto grzech, to też grzech. A ja nie chcę się co niedzielę biczować. Wolę po prostu... żyć. I nie mieć tego poczucia winy co tydzień – kwituje. To nie jest odosobniony głos. Wielu młodych ludzi doświadcza Dekalogu nie jako daru, ale jako sztywnego zbioru zasad, na których podstawie ktoś próbuje sterować ich życiem. Dziesięć przykazań – brzmi poważnie, ale zbyt często kojarzy się z systemem: kara, zakaz, obowiązek, zakaz, kara. Ksiądz Wójcik przyznaje, że dla wielu młodych Dekalog bywa wręcz powodem odejścia z Kościoła. – Dekalog czasami ich przeraża – stwierdza. – Niektórzy nigdy nie poznali go jako daru Boga dla człowieka, ale traktują go jako system nakazów i zakazów. I czasami odejście z Kościoła jest swego rodzaju ucieczką od grzechu – tłumaczy. – Młody człowiek może mieć świadomość, że nie żyje zgodnie z zasadami wiary – i może się z tym źle czuć. Ale zamiast szukać pomocy, zrozumienia, przebaczenia, wybiera milczenie i dystans. Bo obecność w kościele to dla niego nie tylko kontakt z Bogiem, ale także ciągłe przypominanie sobie o tym, że „nie jest w porządku”.
Reklama
Ksiądz Mateusz zwraca uwagę na coś jeszcze: brakuje świadomości, czym naprawdę są Boże przykazania. – Nie uczymy młodych patrzeć na Dekalog jako na drogowskaz do szczęśliwego życia. Nie pokazujemy im, że to nie jest lista zakazów, tylko mapa wolności – bo chroni to, co w człowieku najważniejsze: życie, miłość, prawdę, relacje. Chodzi nie o to, by Dekalog zmiękczać, ale o to, by go tłumaczyć – z miłością, spokojnie, jasno. Młodzi nie są przeciwni wymaganiom, gdy rozumieją, po co one są. Chcą wiedzieć, że warto się starać. Ale nie chcą być potępiani.
Bo jeśli przykazania są tylko zakazem – uciekają. Ale jeśli odkryją w nich ślad troski Boga o ich życie – mogą wrócić. I zostać.
„Ja chcę tu być”
Kiedy Ewelina, tegoroczna maturzystka, po raz pierwszy pojechała na Spotkanie Młodych Archidiecezji Lubelskiej – SMAL – miała mieszane uczucia. Jechała trochę z ciekawości, trochę dlatego, że koleżanka ją namówiła, a trochę... z braku innych planów na sierpień. – Spodziewałam się czegoś ciężkiego. Nudnych konferencji, modlitw bez końca, jakiegoś odpytywania z katechizmu. A tymczasem poczułam się tak, jakbym znalazła coś naprawdę dla mnie – wspomina.
Co się wydarzyło? Może nie było wielkiego przełomu, jednej konkretnej chwili, która zmieniła wszystko, ale był czas; ludzie, obecność, autentyczność. – Ktoś mnie zapytał, jak się czuję. Po prostu, tak zwyczajnie, ale szczerze. Ktoś się uśmiechnął, inny przysiadł się do mnie bez pytania, czy jestem w jakiejś wspólnocie. Nie musiałam grać żadnej roli. Mogłam być sobą. I w tym Kościele się zmieściłam – mówi. To doświadczenie bardzo dobrze zna ks. Emil Mazur, prezes Centrum Duszpasterstwa Młodzieży i jeden z organizatorów SMAL. – My naprawdę co roku przeżywamy małe trzęsienie ziemi. W 2021 r. na SMAL było 500 osób, rok później – ponad 800 i każdego roku jest coraz więcej. I prawie wszyscy mówią: „Wrócę. I przywiozę kogoś ze sobą” – opowiada z entuzjazmem.
Reklama
Dlaczego to działa? Ksiądz Emil nie ma wątpliwości: ponieważ zaczyna się nie od moralizowania, ale od miłości: – Trzeba po prostu młodych ludzi kochać. Dać im przestrzeń, w której mogą być, zanim zaczną rozumieć. Nie rozliczać ich za przeszłość. Nie wymagać gotowości do spowiedzi pierwszego dnia. Po prostu być z nimi i dla nich.
Co ciekawe, jak pokazują badania prowadzone przez organizatorów, większość uczestników SMAL to nie członkowie oaz, KSM czy innych grup formacyjnych, ale osoby niezrzeszone. Takie, które przyszły „z zewnątrz”. I właśnie dlatego to wydarzenie ma tak wielką wartość – bo przekracza bariery, otwiera drzwi dla tych, którzy czuli, że w Kościele „nie ma miejsca dla takich jak oni”. – Młodzi przychodzą nie tylko dla koncertów czy atrakcji. Chcą doświadczenia Boga. Mają dość powierzchowności. Widzą, że świat ich oszukuje – że social media wypaczają myślenie, niszczą samoocenę. I tęsknią za czymś głębszym. SMAL daje im przestrzeń, żeby się zatrzymać i posłuchać serca – tłumaczy ks. Emil.
Wiara zaczyna się od relacji
To nie teologia dogmatyczna zatrzymuje młodych w Kościele. Nie doskonałość liturgii, nie wyszukane konferencje. Nawet nie najlepiej napisany program duszpasterski. To człowiek. Drugi człowiek – autentyczny, cierpliwy, bliski. Ktoś, kto nie wygłasza monologów z ambony, ale potrafi zadać najprostsze pytanie: „co u ciebie?”. Ksiądz Przemysław Kapała często powtarza, że dziś ksiądz nie może być tylko „urzędem”. – Kiedyś ksiądz był szanowany, bo był księdzem. Dziś musi być po prostu dobrym księdzem. Młodzi patrzą, czy nam zależy. Czy jesteśmy obecni, czy żyjemy tym, co głosimy.
Reklama
Nie chodzi o bycie idealnym. Młodzi nie szukają ludzi bez skazy – szukają ludzi prawdziwych. Takich, którzy przyznają się do błędów, potrafią wysłuchać, nie oceniają od pierwszego zdania. I to właśnie relacja staje się kluczem. Ksiądz Przemysław jest aktywnym duszpasterzem, nie boi się trudnych pytań. Wie, że media nie ułatwiają sprawy, że Kościół musi dziś walczyć o swoją obecność w przestrzeni młodych. Ale nie rezygnuje. Wręcz przeciwnie. – Czasem ktoś mówi: „po co nagrywasz te tiktoki? Po co się pchasz w to szambo?”. A ja wtedy odpowiadam: Jezus też wszedł w szambo tego świata, żeby spotkać człowieka. I ja chcę robić to samo.
Bo w tym właśnie rzecz, by być obecnym. Tam, gdzie są młodzi. W tym, co ich interesuje. Nie po to, żeby ich śledzić, kontrolować, pouczać, ale po to, żeby kiedy przyjdzie pytanie: „czy Kościół jest też dla mnie?”, usłyszeli odpowiedź: „tak, dla ciebie też”.
Młodzi nie odchodzą z Kościoła dlatego, że są leniwi. Odchodzą, bo nie spotkali nikogo, kto by ich zatrzymał. Ale zostają – kiedy spotkają człowieka, który patrzy z miłością, mówi z serca i trwa mimo wszystko. Bo wiara – prawdziwa, głęboka, zakorzeniona – zaczyna się właśnie od relacji.