Ks. Paweł Gabara: Jest Pani kuratorką wystawy „Ogrody Libanu”, która prezentowana była w klubokawiarni Fratelli Tutti w Łodzi, na Górnym Śląsku oraz w Bejrucie. Skąd pomysł na prezentację dzieł polskich twórców w Libanie?
Reklama
Magdalena Sontag: „Ogrody Libanu” miały być jednorazową wystawą, a obecnie mamy jej III – ostatnią już – edycję. „Ogrody” stały się wielopoziomowym projektem, który cieszy się zainteresowaniem twórców i odbiorców. Każda edycja miała swój podtytuł i wspólny mianownik w postaci użytych przez twórców materiałów lub technik plastycznych. Skomponowaną w Polsce wystawę pokazujemy najpierw w Bejrucie, potem w Polsce. Następnym etapem są „Młode Ogrody Libanu” – zajęcia plastyczne i arteterapeutyczne dla dzieci w Bejrucie i Polsce – także zwieńczone wystawą. Najpierw pokazujemy ją w Bejrucie, potem prace polskich i libańskich młodych artystów pokazujemy w Polsce. Tutaj, w trakcie zajęć plastycznych rozmawiamy z dziećmi o pięknie dalekiego Libanu, o codzienności ich rówieśników. W Bejrucie warsztaty dla dzieci często są nośnikiem treści arteterapeutycznych. „Ogrody Libanu” są przestrzenią dialogu i spotkania przy sztuce, a „Młode Ogrody Libanu” kładą nacisk na uniwersalność języka jakim jest sztuka. Pomysł na „Ogrody Libanu” narodził się po moim pierwszym pobycie w Libanie. Niezaprzeczalne piękno budynków, detali architektonicznych, pnących roślin i kwitnących kolorowych krzewów pośród zniszczeń było dla mnie oszałamiające, ale i trochę zawstydzające. Jestem plastykiem, widzę obrazami, zwracam uwagę na szczegóły, które dla innych mogą być czymś powszechnym. Z mieszanymi uczuciami dzieliłam się tym, jak ja to widzę, bo przecież wiedziałam, z jakimi trudnościami codziennie zmagają się Libańczycy. Po takiej rozmowie Sumar Sleem, szefowa misji Domu Wschodniego w Libanie i w Syrii, zwróciła mi uwagę na to, że dostrzegam coś, czego oni już nie widzą, bo skupiają się na walce o zwykłą codzienność – o pracę, paliwo, prąd. To był impuls, by pomyśleć o projekcie, który pokaże Libańczykom – bez idealizowania i lukrowania – ich kraj oczami tych, którzy potrafiliby się pochylić nad pięknem, ale i trudami Libanu. I sztuka okazała się do tego doskonała. Twórcy każdorazowo muszą się zmierzyć z poznaniem „wczoraj i dzisiaj” kraju, w którym nie byli i opowiedzieć za pomocą środków plastycznych o metaforycznych ogrodach, które kwitną, wydają owoce, zasypiają, by znowu wzrastać. Wystawę w Bejrucie pokazujemy w miejscach, które stają się przestrzenią spotkania – obrazy polskich twórców oglądają osoby o różnych poglądach politycznych, różnej wiary, różnego pochodzenia, wieku, wykształcenia. Często słyszymy, że to, co ich najbardziej porusza to fakt, że ktoś tu w Polsce poświęcił swój czas, by wykonać pracę, przy której mogą na chwilę zapomnieć o trudnej codzienności.
Będąc w Libanie, widziała pani cierpienie ludzi, którzy żyją od konfliktu do konfliktu. Wielu z tych nich ucieka m.in. do Europy. Jak wielu Libańczyków spotyka Pani w Polsce i ich wspiera, bo jest Pani osobą zaangażowaną w pomoc uchodźcom w ramach Stowarzyszenia Dom Wschodni?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nie mogę powiedzieć wprost, że pomagam uchodźcom, ponieważ projekty które prowadzę, mają nas uwrażliwić na kryzys, który dotyka mieszkańców Bliskiego Wschodu, przy jednoczesnym zwróceniu uwagi na wyjątkowość i piękno tej części świata. Jeżeli jest taka możliwość to dla mnie najlepszą formą pomocy jest ta, która dokonuje się tam na miejscu, kiedy widzi się realne potrzeby konkretnego człowieka, którego się poznaje i stara zrozumieć. Moje działania są raczej pośrednie i polegają bardziej na budowaniu świadomości w przestrzeniach, które są moją codziennością (szkoła, środowiska twórcze) o tym, co dzieje w Libanie teraz; o życiu w lęku i niepewności przy jednoczesnym trwaniu i bardzo często pragnieniu pozostaniu w swoim kraju.
Czy nie uważa Pani, że przez obrazy migrantów i uchodźców łamiących prawo, wkładamy ich do przysłowiowego jednego „wora” i jesteśmy sceptycznie nastawieni do przyjęcia ich w naszym kraju?
Reklama
Zgadzam się z tym twierdzeniem. Ale to od nas zależy, czy chcemy dowiedzieć się czegoś więcej, spróbować poznać historię i teraźniejszość danego kraju, z którego pochodzą ci, którzy uciekają, czy tylko przyjąć podane nam obrazy i opinie. Poznać przyczyny, źródła konfliktu, prześladowań, kryzysów. Wiadomo, że to jest trudne, bo wymaga od nas zaangażowania, poszukania, dowiedzenia się. Nie mamy na to czasu, ochoty. Ale sam fakt, że ktoś naraża swoje życie i ucieka ze swojego kraju, jest tak przerażający, że warto się zastanowić dlaczego. Spojrzenie na migrantów inaczej stwarza możliwość poznania tych ludzi, ale też przyczyn, dlaczego są w takiej, a nie innej sytuacji. Należy również zaznaczyć, że mieszkańcy Bliskiego Wschodu nie chcą opuszczać swoich krajów, miast i domów, dlatego tak ważne jest, byśmy im pomagali tam na miejscu, a tutaj próbowali rozmawiać merytorycznie w oparciu o fakty. W moim domu nie ma telewizora, dlatego z rodziną nie uczestniczymy w tym wszystkim, co mówią media. Uważam, że dobrze jest spotkać się z tymi, którzy bywają w miejscach konfliktów, miejscach zranionych i rozmawiają z ludźmi, poznając kontekst. To daje nam możliwość na spojrzenie obiektywniejsze. A tu w Łodzi takich okazji do spotkań zarówno z migrantami, jak i tymi którzy niosą im konkretną pomoc jest wiele.
Ma Pani stały kontakt z wolontariuszami stowarzyszenia Dom Wschodni w Bejrucie. Jak obecnie wygląda sytuacja mieszkańców Libanu, w tym chrześcijan?
Sytuacja jest trudna. Chwilowo trwa zawieszenie broni i mówi się o trwałym pokoju, ale to jest tylko na poziomie deklaracji. Izrael przeprowadza tzw. chirurgiczne operacje skierowane przeciw bojownikom Hezbollahu, ale one przynoszą śmierć i cierpienie także zwykłym ludziom, ponieważ bombardowane są domy mieszkalne, szkoły i szpitale. Ludzie szukają możliwości funkcjonowania w takich warunkach, jakie mają np. dzieci i studenci uczą się zdalnie. Pomimo tego Libańczycy szukają jakiejś normalności – próbują się z sobą spotykać. Chrześcijanie w Libanie, głównie Maronici, bardzo się wspierają i sobie pomagają. Mają też dobrze rozwiniętą sieć pomocową, co ułatwia im funkcjonowanie w czasie konfliktu. Są zmęczeni codziennością, ale mają w sobie dużo nadziei, miłości i otwartości na siebie i innych. Często tej gościnności kosztowałam i zastanawiałam się, skąd mają w sobie tyle wewnętrznej siły i empatii.