Poczucie odpowiedzialności
Rodzice pouczali go, aby przed wstąpieniem do seminarium dobrze się zastanowił. "Mówili mi, że bycie księdzem jest niezwykle trudne, gdyż niesie ze sobą konieczność niesienia krzyża ogromnej odpowiedzialności przez całe życie. A stalinowskie czasy mojej młodości tego nie ułatwiały". Franciszek obserwował co się dzieje z jego kolegami. Czuł, że jego młodym znajomym potrzebna jest szczególna pomoc, bez której ulegną demoralizacji; że potrzeba ludzi, którzy będą czuwać nad ich duszami. "O kapłaństwie myślałem od zakończenia wojny, gdy uczyłem się w ogólniaku. Młodzież znalazła się pod presją organizacji politycznych. Bolało mnie, gdy moi najlepsi koledzy zaczęli oddalać się od Boga. Jeden z nich tuż przed lekcjami agitował innych, wygłaszał ateistyczne poglądy, wykrzykując: «Młodzież jest po to, by robić głupstwa». Wkrótce opuścił szeregi wiejskiej młodzieżowej organizacji «Wici», by dać się wciągnąć do organizacji socjalistycznej. O tym, jak bardzo morale młodego pokolenia było zagrożone, świadczył fakt systematycznego pozbawiania młodzieży opieki dobrych katolickich nauczycieli, o przedwojennej jeszcze metryce. Z naszego liceum zabrano Kaliksta Szymonowicza, znakomitego polonistę i przeniesiono go do Wrocławia" - wspomina ks. Franciszek.
Praca z młodzieżą
Reklama
Pierwszy etap kapłańskiej pracy ks. Franciszek miał bardzo utrudniony. Mógł, jak inni księża, uczyć jedynie na terenie kościoła i kaplicy. Do młodzieży starał się wtedy dotrzeć podczas konferencji odbywających się po niedzielnej Mszy św. "Czekali na mnie przy Ołtarzu Matki Bożej. Tak było w Krasnobrodzie, Lublinie i Potoku Wielkim. Pokolenie ich rodziców, urodzonych jeszcze przed wojną, wychowywało bowiem młodzież w duchu patriotyzmu i katolicyzmu".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Odwilż i pozory
Nagle na krótki moment dano księżom szansę bezpośredniego dostępu do młodzieży. To były lata 1957-1960. Religia wróciła do szkół powszechnych. Ale była to dość pozorna wolność. Władze państwowe starały się decydować o programie szkolnym. A w parafiach wciąż żądano pozwoleń na urządzenie procesji w Boże Ciało czy na obrzęd święcenia pól i sadów. "Jednak w szkole nauczyciele przyjęli mnie ciepło. Pomagali. I kiedy wkrótce religię z premedytacją wyznaczano na ostatnią godzinę lekcyjną, oni sami starali się uczniów zachęcić do pozostania na tę ważną dla ich życia duchowego godzinę".
Znów do parafii
Wkrótce znów religia znalazła się poza obrębem szkoły. "W 1960 r. usunięto nas ze szkół. Wróciliśmy do parafii. Episkopat zarządził wtedy, aby wszyscy kapłani, niezależnie od pełnionej funkcji w strukturach Kościoła, jednej niedzieli ogłosili, że nauka religii będzie prowadzona w punktach katechetycznych. Tak się stało. I dzień po tej zapowiedzi, mimo rozmaitych szykan, naukę rozpoczęto i prowadzono ją przez szereg lat. Uważam, że to jedno z największych zwycięstw tego czasu Kościoła: ta ogromna solidarność, z którą kapłani poszli uczyć młodych Polaków".
Trudne warunki, ale zdrowy duch
Nie było sal katechetycznych, nie było w ogóle dobrych warunków nauczania, trzeba było nieraz pokonywać duże odległości. "Niejeden z nas do punktów katechetycznych jechał rowerem, na motocyklu bądź szedł na piechotę, nieraz 8-5 km. Jednak ludzie nasze wysiłki przyjmowali bardzo życzliwie. Poza tym młodzież była dobra, «zdrowa religijnie». Dla niej czymś naturalnym była adoracja Najświętszego Sakramentu i modlitwa tuż przed przyjściem do szkoły. Potem, w latach 70. i 80. budowano szereg kościołów od razu z salkami katechetycznymi. Było nam więc dużo łatwiej" - wspomina.
* * *
"Dziś religia jest obecna w szkole, ale trudności są o wiele większe. Młodzież bywa agresywna, ale ja jej nie potępiam. Widzę w niej dużo dobra i oczekuję od niej większego zainteresowania wiarą i Kościołem" - mówi ks. Franciszek. "Mam nadzieję, że młodzi liczniej włączą się w grupy modlitewne, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Akcję Katolicką i będą oczekiwaną przez nas - kapłanów przyszłością Kościoła" - podsumowuje.