Reklama
„Moi rodzice przyjechali tutaj jako młodzi ludzie. Ja też byłem małym chłopcem, chyba w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Wtedy były takie czasy, że język polski nie był mile słyszany. Ciągle ostro go krytykowano - w urzędach i w sklepach, że tu Ameryka i trzeba mówić po angielsku. Wiele razy, kiedy zaczęło się już jakoś mówić w tym języku, to przeszkadzał „heavy accent” i ludzie udawali, że nie rozumieją. Czasami były sytuacje nie do zniesienia - tak potrafili człowieka zawstydzić, wręcz upokorzyć. A przecież nic złego się nie robiło - ja próbowałem tylko mówić jak najlepiej po angielsku, to był mój drugi język. Najgorzej było w zabawie z rówieśnikami. Byli bezlitośni w krytykowaniu, w naśmiewaniu się. Niejeden raz nawet płakałem ukradkiem. Takie chwile, kiedy człowiek chce się zapaść pod ziemię, bo nie mówi biegle w drugim języku lub zrobi pomyłkę w wymówieniu danego słowa, na długo zapadają w pamięci. Przestaje się po prostu lubić swój własny język. Człowiek zaczyna się go wstydzić i potem, po osiągnięciu płynności w angielskim bywały często sytuacje, że nie przyznawałem się do tego, że jestem Polakiem i rozumiem język polski. Teraz, po latach, kiedy myślę o swoim zachowaniu z dzieciństwa, odczuwam wstyd. Ale jednocześnie rozumiem siebie. Byłem młodym, niezbyt pewnym siebie chłopakiem, nie chciałem odstawać od innych z powodu braków w angielskim. I - podkreślam raz jeszcze - język polski, czy nawet jakiś inny europejski, nie był wtedy w modzie. Nawet moim rodzicom do głowy nie przyszło, żeby wysłać mnie do polskiej szkoły. Nie było takiej potrzeby, potrzeba była w jak najlepszym nauczeniu się angielskiego. Teraz jest zupełnie inaczej, ale teraz już jest trochę za późno, bo niewiele pamiętam. Dużo więcej rozumiem niż potrafię powiedzieć. Z rodzicami jakoś się dogaduję, oni też „podciągnęli się” trochę w angielskim, więc tak half (na pół) rozmawiamy. Ale obecne czasy są już inne. Nastała wielka tolerancja wobec ludzi obcojęzycznych, u których słyszy się naleciałości innego języka. Wręcz zachwalają ten obcy akcent w brzmieniu języka angielskiego. Jest to po prostu modne.”
„A po co ja mam dzieciaka stresować? Bić go mam, kiedy odpowiada mi po angielsku? Awantury były, co sobotę, a właściwie zaczynały się już w piątek, bo przecież lekcje były nieruszone przez cały tydzień. Na co mi to, a na co to jemu? Mieszkamy i żyjemy w Ameryce, nie mam zamiaru wracać do Polski. Tu wszędzie mówi się po angielsku, nie musi przecież pracować z Polakami. On nie chce jeździć do Polski, nie lubi. Jak ja do niego mówię, to rozumie, a że nie chce po polsku odpowiadać... To się będzie uczył, jak kiedyś zechce, a na razie to, jak mówi mu wystarczy. Teraz świat jest inny, teraz tak nie można wszystko kazać dziecku. Ono jest teraz uczone tego, że ma prawo wyboru, że nie można go denerwować, ani zmuszać. Jest tyle innych rzeczy, których może się nauczyć z korzyścią dla siebie. Co mu po polskim języku? Będzie kiedyś potrzebował, to się nauczy.”
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
„Mamy dwójkę dorosłych dzieci, które mieszkają z nami i tę najmłodszą córeczkę. Różnica wieku jest spora, bo ze starszą córką 14 lat, z synem - 11 lat różnicy. Mała, wiadomo, jest rozpieszczana i hołubiona. Starsze dzieci rozmawiają z nią po angielsku, jest im dużo wygodniej, tak samo też rozmawiają ze sobą. Starsze dzieci chodziły do polskiej szkoły, mówią bardzo dobrze po polsku, jeżdżą do Polski na wakacje, mają tam przyjaciół i rodzinę. Mała Ola mówi bardzo słabo po polsku. Oczywiście, wszystko rozumie, ale już odpowiedzi są w języku angielskim. Mówienie po polsku sprawia jej wyraźną trudność. Faktem jest, że nie upominamy jej za każdym razem, żeby powtarzała swoje odpowiedzi w języku polskim. Ona niejako wie, że my rozumiemy jej angielski. Ola chodzi do polskiej szkoły, tam odpowiada po polsku, tak jak nauczyciel mówi, ale trudno powiedzieć czy kiedyś osiągnie biegłość w mówieniu po polsku; może kiedy będzie starsza i będzie jej bardzo na tym zależało. Może nam, rodzicom, nie zależy na tym bardzo, może nie przywiązujemy do tego właściwej wagi. I nie kierują nami żadne konkretne powody. Chyba jakieś zwykłe niedopatrzenie, trochę brak czasu i skupienia, że to może być też ważny element wychowania naszej córki Polki.”
„Jestem samotną mamą 10-letniego Dawida, który urodził się w Polsce, a przyjechaliśmy tutaj, kiedy miał 5 lat. Kiedy poszedł do szkoły, to znał już dobrze język angielski, oczywiście jak na 7-latka przystało, z właściwym na ten wiek zasobem słów. Przebywał poza szkołą pod opieką Polek, ale głównie bawił się z dziećmi mówiącymi po angielsku. Resztę czasu spędzał ze mną przy odrabianiu zadań domowych, no i oczywiście, przed telewizorem. Pamiętam, że te zadania robiliśmy jakby podwójnie, bo ja, nie znając wtedy języka angielskiego, musiałam najpierw sama zrozumieć, o co chodzi, żeby pomóc synowi. Rzeczywiście zwracałam wielką uwagę na jego naukę języka angielskiego. Ciągle martwiłam się o to, żeby sobie poradził w szkole, żeby nie miał problemów w rozmowach z nauczycielami i dziećmi, żeby nie był zawstydzany, że jest z innego kraju, żeby nie nabył niepotrzebnych kompleksów. Sama nie mówiąc po angielsku, nie czułam się na siłach tłumaczyć mu wyższości dwóch języków nad jednym. Chciałam jak najszybciej władać angielskim i też nie odstawać od środowiska, w którym się obracałam ze względu na pracę. Poza tym wiedziałam, że bez angielskiego «daleko» nie zajdę. Ciągle czułam się jak kulawy człowiek. Moje obawy bardzo szybko przelałam na Dawida, aby i on nie odczuwał braku porozumiewania się z ludźmi w tak bolesny sposób. Cieszyłam się szalenie razem z nim z każdego jego sukcesu w szkole, a zwłaszcza z języka angielskiego. Teraz Dawid ma duże trudności w mówieniu po polsku, chociaż rozumie, co się do niego mówi. Zaczęłam zwracać większą uwagę na jego polski i małymi kroczkami się polepsza. Nie mam planów powrotu do Polski, na pewno nie w ciągu najbliższych 10 lat. Wiem, że Dawida przyszłość związana jest z tym krajem, więc nie zaprzątam sobie głowy polską szkołą. Nie wyrabiam czasowo. O Polsce opowiem mu sama”.
* * *
Kiedyś wspomniałam w swoim artykule, że każdy ma swoją rację - mniejszą lub większą (jeśli tak można racje segregować). Każdy ma swój powód i swoje tłumaczenie odnośnie nauki
języka polskiego naszych dzieci, urodzonych w Stanach Zjednoczonych. Widzimy tego potrzeby lub ich nie widzimy. Czy one są? To też jest względnym pojęciem dla wielu rodziców. Na pewno z pedagogicznego
punktu widzenia - idąc również za odpowiedzią pani Otto na jeden z moich artykułów tego cyklu - oczywiście, że cenną i ważną cechą jest znajomość więcej niż
jednego, rodzimego języka. Nie przeszkadza to dziecku, by od razu uczyć się więcej niż jednego języka na raz. Z większą łatwością dziecko osiąga rewelacyjne wyniki i chłonie ogromne
pokłady wiedzy, wiedzy językowej, w najmłodszym i młodym wieku. Ale, jak do każdej nauki, tak i do tej potrzebuje naszej - rodziców pomocy i mądrej kontroli.
Dlatego też jest to praca dla nas nie byle jaka, ale wymagająca skupienia, pamiętania, samokontroli, poświęcenia, dużej wytrzymałości nerwów, itd. Jednym się chce - innym nie, jedni mogą -
drudzy nie, mają i nie mają czasu...
Czy polskie szkoły naprawdę pomagają naszym dzieciom i nam, rodzicom, w zamiarach nauczenia dzieci polskiej mowy? Jeszcze i o tej kwestii trzeba będzie
porozmawiać.