Większość z nas kojarzy Mauritius z maleńkim znaczkiem pocztowym. Obrósł on już najróżniejszymi legendami. Jest tematem powieści, filmów, a nawet sztuk teatralnych. Znaczek ten nabrał dziś ogromnej wartości, dla wielu kolekcjonerów jest bezcenny, bo nieosiągalny. Pod koniec 1993 r. na aukcji w Zurychu dwa jednopensowe znaczki z 1847 r. osiągnęły cenę dwóch milionów dolarów. Tyle zapłacił za nie... rząd Mauritiusa! Okazało się, że te unikatowe znaczki rozsiane są po całym świecie, a nie było ich w miejscu urodzenia. Mauritius był czwartym krajem na świecie, który wprowadzi do obiegu znaczki pocztowe. Osiągają niebotyczną cenę nie dlatego jednak, że należą do najstarszych. Odpowiedź okazuje się bardzo zaskakująca: przez pomyłkę. Otóż w 1847 r. gubernator wyspy (wówczas kolonii brytyjskiej) przygotował przyjęcie z okazji urodzin królowej Wiktorii. Chciał błysnąć oryginalnością i rozesłać zaproszenia do gości pocztą, co w ówczesnych czasach było nie lada nowinką. Na zaproszeniach postanowił nakleić maleńką nalepkę z wizerunkiem królowej i informację o uiszczeniu opłaty pocztowej. Zamówił więc u grawera matryce do druku znaczków. Grawer był Francuzem. Podczas wykonywania matrycy zapomniał angielskiego określenia oznaczającego „uiszczenie opłaty pocztowej” i wyjrzał przez okno, gdzie akurat był budynek poczty. Odpisał z szyldu napis „Post Office” i przeniósł na matrycę. Gubernator wpadł w furię. Chodziło bowiem o wyrażenie „post paid”. Czasu było już bardzo mało, więc nakazał wydrukować tylko dwieście znaczków z błędnym napisem i jak najszybciej rozesłać zaproszenia. I tym właśnie sposobem - przez gapiostwo grawera - znaczki Mauritiusa po tylu latach mają taką ogromną wartość. Dlatego „Błękitny Mauritius” jest dziś wielkim marzeniem każdego filatelisty na świecie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu