Violetta Nowakowska: - Jeśli Ksiądz nie wyczerpał tematu, to może jeszcze o przyczynach kryzysów?
Ks. Stanisław Orzechowski: - Mówiłem kiedyś o tych dwóch najważniejszych filarach małżeństwa, czyli przyciąganiu cielesnym i duchowym. Zacznijmy od duchowego, bo to jest delikatniejsza materia. Tu sama intuicja nie starcza. Duchowe objawia się tym: wspólne rozmowy, wspólne zainteresowania, wspólne książki. Bardzo dobrze, że są i powinny być do końca życia. Nawet warto nad tym popracować, żeby się rozwijała jakaś wspólnota w naszych zainteresowaniach. Dlatego też na początku, w narzeczeństwie, warto sprawdzić, czy my to w ogóle mamy, czy jest na czym zacząć budować wspólnotę zainteresowań, rozmów, całego porozumienia duchowego.
- Czyli konkretnie temu należy się przyjrzeć, czy ja jestem ciekawa twojego życia i czy ty jesteś ciekaw mojego?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Tak jest. Ja to mówiłem kiedyś paradoksalnie, żeby uświadomić młodym ludziom, jakie to jest ważne: że gdyby moja narzeczona była sekretarzem POP (Podstawowej Organizacji Partyjnej - przypis VN), to ja bym się nieraz pofatygował na zebranie partyjne - dla obecnego pokolenia to jest często niezrozumiałe, ale dla mojego pokolenia, dla ludzi w moim wieku to brzmi absurdalnie, bo zdrowa reakcja człowieka jest taka, że na tego rodzaju działalność mamy odruch odrzucający. Był to oczywisty żart, bo nie przewidywałem dla siebie partyjnej narzeczonej…
- Bezpartyjnej także nie…
- Tak jest, bezpartyjna też nie wchodzi w grę, ale to był taki zabieg, przez który młodzi mieli popatrzeć na istotny temat w ten sposób: wszystko, co robi moja narzeczona, czy mój chłopak, musi być dla mnie ważne. Miłość powinna sprawiać, że mnie interesuje wszystko. Podkreślam - wszystko. To są te dwa filary, dobrze jest, jeśli się ostoją. Natomiast z tego, czego nauczyłem się pracując w poradni od bardzo wielu lat: prawie siedemdziesiąt procent kryzysów, i to tych najgorszych, kończących się rozpadem, pochodzi z niedojrzałości człowieka.
- Ale ludzie, którym się trudno ze sobą żyje, mówią najczęściej: „nie pasujemy do siebie”.
- Tak, dość powszechne stwierdzenie, podobnie jak „różnica charakterów”, w różne słowa to się ubiera. Tak jakby istniało coś takiego jak „zgodność charakterów”, która spada z nieba. Wszystkie charaktery są niezgodne, zanim staną się zgodne, tylko trzeba im na tę zgodę dać szansę.
- A to się wiąże z czasem?
- Oczywiście! Jakże możesz oczekiwać od dziecka pięcioletniego, że będzie dojrzałe. Nie możesz. A od związku z takim niedługim stażem już tego się oczekuje. Jeszcze sobie pewnego sposobu wychodzenia z kryzysów nie wypracowali, a już się chcą rozchodzić, z powodu niedojrzałości. To w jakich warunkach osiągnięcie tę dojrzałość relacji z drugim człowiekiem? W samotności? Nie. Zmieniając partnerów? Także nie. Ktoś mi tu powiedział, jakaś kobieta, że teraz się zaweźmie i będzie z tym nowym partnerem do końca życia, choćby przez pięćdziesiąt lat. Ale (pomyślałem sobie) gdybyś żyła z tamtym tyle - to ja ręczę, że też byś taką dojrzałość osiągnęła. Tylko że najczęściej jest tak, że u tej nowej partnerki czy partnera też coś ci zaczyna przeszkadzać i znowu dajesz dyla. Bo jak ktoś tak myśli, to znaczy, że czeka na gotowe love story. A love story wypracowuje się własnym życiem i często we łzach. Oprac. AB