Reklama

Idzie, idzie Podbeskidzie (1)

Niedziela bielsko-żywiecka 7/2012

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

MARIUSZ RZYMEK: - Przed rozpoczęciem rozgrywek dziewiąte miejsce, jakie po rundzie jesiennej zajęło Podbeskidzie wziąłbyś w ciemno?

DARIUSZ KOŁODZIEJ: - Jak by mi ktoś powiedział, że po rundzie jesiennej będziemy mieli 23 punkty, to bym to przyjął. Uważam, że jest to bardzo dobry wynik, efekt ciężkiej pracy całego zespołu. Natomiast co do lokaty, to tutaj trochę bym pomarudził.

- W takim razie, z jakiego miejsca Podbeskidzia będziesz usatysfakcjonowany na koniec sezonu?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Jak otwiera się tabela na Canal Plus, to chciałbym żebyśmy byli w jej pierwszej części. Jak na debiutantów byłby to świetny wynik. Patrząc na nas trzeba zdać sobie sprawę z tego, że na początku rozgrywek byliśmy drużyną totalnie niedoświadczoną. Mówię tutaj nie o poszczególnych zawodnikach, bo niektórzy z nas mieli za sobą grę w ekstraklasie, ale o klubie i zespole. Na początku zapłaciliśmy frycowe, ale później, im było bliżej końca, tym graliśmy lepiej. Myślę, że gdybyśmy zagrali jeszcze ze dwie, trzy kolejki, to tych punktów na naszym koncie byłoby znacznie więcej. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w rundzie wiosennej tę dobrą passę dalej kontynuować.

- Skoro już wspomniałeś o waszym falstarcie z początku ligi, już wiesz, co było jego przyczyną?

Reklama

- Jak to określił trener, trochę za odważnie poszliśmy na ekstraklasę. I to był błąd. Po kilku kolejkach okazało się, że tak ofensywnie nie możemy tutaj grać. Zamiast tego trzeba czasem cofnąć się do tytułu i z kontry zagrać na jednego wysuniętego zawodnika. Ten prosty patent w naszym przypadku zaczął przynosić rezultaty.

- Według niektórych komentatorów i kibiców powodem waszych słabych wyników z początku sezonu był brak w linii pomocy lidera z prawdziwego zdarzenia. W ich opinii, kolektyw grających w tej formacji równorzędnych zawodników być może sprawdza się w pierwszej lidze, ale nie w ekstraklasie. Co o tym sądzisz?

- Po pierwsze, zacznijmy od tego, że niewiele polskich zespołów ma lidera. Po drugie, te, które go mają, nie zawsze na tym zyskują. Popatrzmy na Wisłę Kraków. Tam liderem jest Maor Melikson. Co się jednak staje, gdy nie ma go na boisku? Wtedy jakimś dziwnym trafem nie ma też i zespołu. Dla mnie odpowiedź nasuwa się więc sama. Stąd też przekonany jestem, że kolektyw jest w stanie zdziałać dużo, dużo więcej niż jeden lider. Udowodniliśmy to zresztą w pierwszej lidze, a teraz udowadniamy w ekstraklasie.
A co do lidera w Podbeskidziu. Gdy w pierwszej lidze były wyniki to nikt nie mówił, że czegoś nam brakuje. Kiedy jednak nam nie szło, to jakaś teoria musiała się w końcu pojawić. Wyszło więc na to, że nie mamy lidera. Pojawił się zatem w Podbeskidziu Cohen. Chłopak świetnie wkomponował się w zespół, ale nie stał się zawodnikiem, od którego wszystko w naszej grze zaczęło zależeć. W końcu okazało się, że nie lider był nam niezbędny, ale zmiana taktyki.

Reklama

- TS Podbeskidzie to jeden z tych klubów, w których pod byle pretekstem nie zwalnia się trenera. Taka polityka pewnie dobrze wpływa na samych zawodników?

- Bez wątpienia to dla nas duży pozytyw. Ludzie się znają, wiedzą, co do nich należy i czego się od nich wymaga. Ciągłe rotacje na stanowisku trenera niczemu dobremu nie służą.

- Masz za sobą długi okres rekonwalescencji. Jesteś już zawodnikiem w stu procentach gotowym do gry?

- Wszystko teraz jest dobrze, od początku okresu przygotowawczego normalnie wszedłem w trening wraz z zespołem i z niecierpliwością czekam na rozpoczęcie rundy wiosennej.

- W piłce nożnej jest tak, że nikt nie ceni piłkarza za historię, za przeszłość, lecz za ostatni mecz. Twój z powodu kontuzji był dość dawno. Powrót po tak długiej przerwie cię nie deprymuje?

- Kontuzje są wliczone w ryzyko zawodowe, a skoro mam je za sobą, to koncentruję się na grze. Jestem pewien, że wróciłem do pełni sił i swoją postawą na boisku pomogę zespołowi. Ja ciągle mocno w siebie wierzę i wiem, że jestem dobrym zawodnikiem, który wiele może dać drużynie. Na dodatek czuję głód piłki, więc powrót na boisko bardzo mnie cieszy, a nie deprymuje. To chyba normalne. W końcu każdy z nas był kiedyś na L4 i raczej nie myślał o tym, żeby po chorobowym zrezygnować z pracy. Piłkarz nie jest tu żadnym wyjątkiem.

- Jak zamierzasz przekonać trenera, że należy ci się miejsce w podstawowym składzie?

Reklama

- Wszystko zależy od tego, jaka będzie moja postawa w okresie przygotowawczym. Jeżeli tylko ze zdrowiem będzie w porządku, to myślę, że będę w stanie przekonać go do siebie. Już raz tak było, więc czemu nie i tym razem. Rok temu też miałem kontuzję, na dodatek w czerwcu kończył mi się kontrakt, i nie dość, że został on przedłużony, to jeszcze w lecie wywalczyłem sobie miejsce w podstawowym składzie w ekstraklasie. Opinii i spekulacji zawsze jest w powietrzu dużo, a ja, jak każdy piłkarz, jedyne co mogę zrobić, to wyjść na boisko i obronić się swoją grą.

- Kontuzje jakie cię dopadły przyszły niemal jedna za drugą. Nie szarpałeś się z Panem Bogiem za to, co cię spotkało?

- Pewnie, że się trochę szarpałem. Widocznie tak miało być, bo gdybym się nie szarpał, to nie poznałbym bp. Piotra Gregera. A tak, miałem wątpliwości, miałem pytania, więc podszedłem do niego i poprosiłem o rozmowę. Wcześniej nawet go nie znałem. Wiedziałem jedynie, że jest księdzem i lubi piłkę, bo jest na większości meczy, ale jakichś bliższych relacji nie mieliśmy. I wtedy, gdy potrzebowałem odpowiedzi na mój bunt, on zaprosił mnie do siebie. Pojechałem do niego, wypiłem kawę i dostałem kilka wskazówek, które pozwoliły mi spojrzeć na moją sytuację z zupełnie innej perspektywy. To dzięki nim przestałem się boczyć na Pana Boga i zacząłem dostrzegać pozytywy, jakie płynęły z kontuzji.

- Co takiego usłyszałeś u księdza-kibica, że twoje wątpliwości się rozwiały?

Reklama

- Idąc do niego, miałem w głowie takie myśli: jak to jest, pytałem sam siebie, jestem przecież człowiekiem religijnym, co niedzielę uczestniczę we Mszy św., staram się regularnie chodzić z żoną do spowiedzi, przyjmuję Komunię św., nikogo nie krzywdzę, a tu spada na mnie jedna kontuzja za drugą; czym zawiniłem? Do 28 roku życia nie miałem żadnej kontuzji i nagle przez 13 miesięcy jedno nieszczęście goni drugie. Wpierw operacja barku, powrót, później kolejna i znów powrót, wreszcie naciągnięcie mięśnia. W sumie w ciągu 13 miesięcy miałem cztery zabiegi. Tego było dla mnie za wiele. Ks. Piotr prosił tymczasem, abym nie szukał winnego w Panu Bogu, a raczej pomyślał, co mogło być powodem tych wszystkich kontuzji. Do tego dorzucił jeszcze kilka celnych uwag dotyczących życia, ale te akurat zostawię wyłącznie dla siebie.
Nie powiem, że po rozmowie z nim polubiłem kontuzje. Zrozumiałem jednak, że nie jest ona najgorszym złem na świecie. Dzięki kontuzji przemyślałem kilka spraw i poznałem trochę nowy rzeczy. Mam świadomość, że nie doświadczyłbym tego, gdybym dalej był w kieracie: obóz, mecz, trening, wakacje… A tak, wystarczą trzy miesiące, jakie spędzasz na trybunach i na nowo czujesz głód piłki. Kiedy więc wreszcie jesteś zdrowy i możesz pójść na trening czujesz się wniebowzięty.

- Decyzją Benedykta XVI, ks. Piotr Greger został mianowany biskupem, zastępcą Ordynariusza Diecezji Bielsko-Żywieckiej. Papież sprawił, że zyskałeś biskupa, ale straciłeś powiernika.

- W sumie tak. Zaskoczenie było zresztą tak duże, że nie powiązałem tej nominacji z osobą ks. Piotra. Nawet, gdy wyczytano jego nazwisko podczas ogłoszeń parafialnych, jakoś niespecjalnie się nad tym zatrzymałem. Po prostu dla mnie ks. Piotr, to był taki ksiądz, który chodzi na mecze, nie odmówił mi spotkania, a na dodatek powiedział mi kilka dobrych rzeczy. Pewnie dlatego prawda o nominacji przebijała się do mnie bardzo powoli. W końcu jednak uzmysłowił mi ją dziennikarz Łukasz Klimaniec, który zadzwonił do mnie z informacją, że pisze artykuł o nowym biskupie. Jego słowa: „słuchaj, wiem, że się z nim spotykasz”, sprawiły, że mnie olśniło. Pomyślałem sobie, Panie Boże, muszę Ci przyznać, że bardzo odpowiednią osobę postawiłeś na mojej drodze, gdy byłem w potrzebie.

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Turcja: kolejna chrześcijańska świątynia stanie się meczetem?

2025-07-15 07:24

[ TEMATY ]

meczet

Adobe Stock

Surp Asdvadzadzin

Surp Asdvadzadzin

Wpisana w 2016 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO dawna katedra ormiańska w Ani, w prowincji Kars, we wschodniej Turcji, przy granicy z Armenią może wkrótce stać się meczetem po zakończeniu prac renowacyjnych w tej zabytkowej budowli. Zapowiedziała to turecka agencja prasowa Anadolu, nazywając chrześcijańską świątynię „meczetem Fethiye” (meczetem Podboju).

Katedra Surp Asdvadzadzin (Świętej Bogurodzicy) jest średniowiecznym klejnotem Ani – dawnej stolicy Armenii. Zbudowana w latach 987-1010 za panowania armeńskiego króla Symbata II i królowej Katramidy, była dziełem wybitnego architekta Trdata. Po zdobyciu miasta przez Turków Seldżuckich w 1064 roku została zamieniona na meczet, jednak od 1199 roku ponownie była kościołem. Świątynia została poważnie uszkodzona podczas trzęsień ziemi w 1319 i 1988 roku.
CZYTAJ DALEJ

Papież odwiedził klaryski w Albano

2025-07-15 13:42

[ TEMATY ]

Papież Leon XIV

Albano

kalryski

Vatican Media

Papież Leon XIV odwiedził klaryski

Papież Leon XIV odwiedził klaryski

Przed południem Leon XIV odwiedził klasztor sióstr klarysek w Albano Laziale. Poświęcił czas na indywidualną rozmowę z każdą z nich i wspólną modlitwę. Podarował też siostrom kielich mszalny i patenę.

Jak poinformowało Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej, dziś przed południem, po zakończeniu Mszy św. w kaplicy posterunku karabinierów w Castel Gandolfo, Leon XIV odwiedził siostry klaryski w klasztorze p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP w pobliskim Albano. Po wspólnej modlitwy w klasztornej kaplicy Ojciec Święty spotkał się z siostrami w sali kapitulnej, witając się osobiście z każdą z nich. „To piękne, że Kościół zna wasze życie” - powiedział mówił, podkreślając, że jest ono cennym świadectwem.
CZYTAJ DALEJ

Argentyna: na peryferiach Buenos Aires powstanie Miasteczko Papieża Franciszka

2025-07-15 17:28

[ TEMATY ]

Argentyna

Miasteczko Papieża Franciszka

Jorge Mario Bergoglio

Grzegorz Gałązka

Papież Franciszek

Papież Franciszek

W La Matanza, na przedmieściach Buenos Aires powstanie Miasteczko Papieża Franciszka. Jest to inicjatywa tamtejszej diecezji San Justo i lokalnych parafii. Kilka dni temu kierujący diecezją bp Eduardo García przedstawił projekt papieżowi Leonowi XIV w Watykanie.

Celem Miasteczka Papieża Franciszka jest z jednej strony zapewnienie dachu nad głową tysiącom rodzin, z drugiej zaś - wprowadzenie w życie zasad, którymi kierował się pochodzący z Argentyny papież: integracji, solidarności, sprawiedliwości społecznej i braterstwa. „Jedność jest ponad konfliktem, rzeczywistość jest ponad ideą, całość jest więcej niż sumą części, a czas jest ważniejszy niż przestrzeń” - tą myślą Franciszka podsumowują swe przedsięwzięcie inicjatorzy budowy.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję