Przedwyborcze obietnice SLD-owskie "ograniczenia biurokracji"
okazały się przysłowiowymi "gruszkami na wierzbie". Zniesiono urząd
generalnego dyrektora dróg publicznych - ale jednocześnie powołano
urząd generalnego dyrektora dróg krajowych i autostrad; zniesiono
urząd głównego inspektora inspekcji nasiennej - ale utworzono urząd
głównego inspektora ochrony roślin i nasiennictwa... Znaczące ograniczenia
biurokracji nie nastąpiły, bo kadry likwidacyjnych urzędów wchłaniają
skutecznie ministerstwa i inne urzędy lub agendy centralne. Jest
za to okazja do zmian kadrowych...
Ostatnio rząd Millera zapowiada likwidację tzw. agencji
i funduszy celowych, funkcjonujących poza budżetem, a dysponujących
olbrzymimi pieniędzmi. Jak pokazują minione lata - instytucje te
wykorzystywane były nagminnie do lokowania w nich, na wysoko opłacanych
posadach, działaczy partyjnych i do przekazywania publicznych pieniędzy
w zaprzyjaźnione ręce: bliskich partiom przedsiębiorców najczęściej.
Obserwując rządową "walkę z biurokracją", trudno być
także optymistą co do "walki z agencjami i funduszami celowymi",
zwłaszcza tymi najpotężniejszymi, dysponującymi wielkimi pieniędzmi
publicznymi. Tym bardziej, że zapowiedź likwidacji np. Agencji Restrukturyzacji
i Modernizacji Rolnictwa wzbudziła już opór koalicyjnego partnera
PSL-u... Jest się o co spierać, zważywszy, że po ewentualnym akcesie
Polski do UE przez tę właśnie agencję płynęłyby pewne kwoty z UE,
nie do pogardzenia przez biurokrację i partyjniacki system, który
przecież nie ulega żadnej zasadniczej zmianie...
I tak, sądzę, dotykamy istoty sprawy.
Wszelka "walka z biurokracją" i "walka z pozabudżetowymi
agencjami" będzie pozorna, będzie tematem zastępczym i - co najwyżej
- pretekstem do "karuzeli kadrowej", o ile nie ograniczy się interwencji
aparatu państwowego w gospodarkę. Ta interwencja w Polsce nieustannie
nasila się, także w formach prawno-instytucjonalnych, i powiedzieć
można, że im bardziej polityka rządowa ulega dyktatom Unii Europejskiej,
tym mniej w kraju wolnej przedsiębiorczości, a więcej przedsiębiorczości
reglamentowanej, spętanej coraz bardziej drobiazgowymi przepisami
i coraz większą dyskrecjonalną władzą urzędów i urzędników. Wystarczy
powiedzieć, że od kilku koncesji obowiązujących na początku lat 90.
dziś doszliśmy do kilkuset!
To jest ten prawdziwy miernik gospodarczej "wolności"
. Nasuwa się refleksja, że to nie "liberalizm gospodarczy" jest powodem
coraz gorszej kondycji naszej gospodarki i niezadowolenia obywateli,
ale nadal rozpasany "dziki socjalizm", praktykowany i przez obecną
koalicję. Wystarczyłaby znacząca obniżka podatków, aby ożywiła się
gospodarka i spadło bezrobocie: ale spadek podatków uderzyłby boleśnie
właśnie w państwową biurokrację, właśnie w te "agencje i fundusze
celowe", tak drogie entuzjastom UE i państwowego interwencjonalizmu.
Dlatego i ten kolejny "odcinek frontu", wytyczony przez postkomunistów,
uważam za jeszcze jeden temat zastępczy w cyklu działań pozornych.
...Dopóki zresztą uruchomienie przedsiębiorstwa wiązać
się będzie z biurokratyczną mitręgą, a zatrudnienie pracownika "karane"
będzie absurdalnym podatkiem - nie ma powodów do optymizmu, a deklaracje
rządu Millera należeć będą do sfery propagandy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu