Przeciw profanacjom
Reklama
Skazanie profanującej najświętszy symbol religijny p. Nieznalskiej w Gdańsku wywołało w mediach gwałtowną kampanię (nagonkę) przeciw sądowi, który wydał wyrok skazujący, i wszystkim,
którzy zażądali skazania winnej profanacji. Na tym tle tym godniejsze uwagi są mądre i obiektywne oceny na temat wybryku Nieznalskiej i wrzawy wokół jej "dzieła", które wyszły spod
pióra znakomitego fachowca z dziedziny sztuki - Stanisława Rodzińskiego, malarza, profesora i byłego rektora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, autora dwóch zbiorów tekstów:
Sztuka na co dzień i od święta. Prof. Rudziński opublikował swój tekst na łamach Rzeczpospolitej z 31 lipca, akcentując: "Jeżeli ktoś poniewiera kogoś, tworzy jego zohydzony wizerunek,
coś mu domalowuje czy doprawia - winien oczekiwać konsekwencji i winien świadomie na te konsekwencje być przygotowany. Tak jest w przypadku pani Nieznalskiej (...)".
Prof. Rodziński przypomniał wcześniejsze, przed wystawą Nieznalskiej, przejawy pseudoartystycznych wystąpień skandalizujących. Pisał m.in.: "Media relacjonowały, jak Daniel Olbrychski szablą protestuje
przeciwko głupiej wystawie. Potem mieliśmy sprawę rzeźby przedstawiającej Papieża przygniecionego kamieniem. Dowiedzieliśmy się również, że polski projektant mody prezentuje suknie, podkoszulki i inne
modne różności z wizerunkiem Serca Pana Jezusa, cierniową koroną i innymi symbolami religijnymi.
Scenariusz tych wydarzeń był zawsze jednakowy: wystawa lub pokaz dzieła, potem protesty i awantury osób, które przedstawiano jako dewotów, działaczy prawicowych, słuchaczy Radia Maryja.
Następnie pojawiały się głosy, żeby nie przesadzać, ośmieszano protestujących, którzy gdzieś się odwoływali, i sprawa się rozmywała.
Głośno też było o polskiej wystawie w Brukseli. Pokaz z tytułem Irreligia wzbudził entuzjazm krytyki światowej, a jakiś belgijski ksiądz zapragnął nawet
wystawę pożyczyć i eksponować u siebie w parafii. Potem słyszeliśmy jeszcze o innych pełnych indywidualizmu i nowoczesnej ekspresji dziełach i akcjach.
Jeden artysta domalował wąsy wizerunkowi Madonny Częstochowskiej, inny kopulował z krucyfiksem.
W obu przypadkach mieliśmy oczywiście do czynienia z wydarzeniami, którym sprzeciwiać się nie wypada, bo świadczyłoby to o głębokim zacofaniu i klerykalizmie. Polacy
poznają więc sztukę współczesną jako obszar skandali i awantur, które jeżeli nie dotyczą sfery religii, to wskazują na głęboko intelektualny sens obierania ziemniaków czy metafizykę filmowania
z ukrytej kamery starych ludzi w łaźni".
Przechodząc do konkretnego skandalu z wystawą Nieznalskiej, prof. Rodziński pisał m.in.: "Sądzę, i jest to moje prywatne zdanie, że jeżeli w Polsce ktoś podejmuje
decyzję o pokazaniu w galerii krzyża, w którego formę włączona jest fotografia penisa - winien na miarę wyobraźni być świadomy społecznych konsekwencji swej decyzji (...).
Galeria to nie kościół, powiedział w telewizyjnym wywiadzie p. Hołdys. Tak. Ale galeria nie funkcjonuje na Marsie i chodzą po niej ludzie. Może być ich tysiąc, może ich nie być w ogóle.
Taki jest los galerii i wystaw. Galeria jednak nie jest eksterytorialna i pokazywanie w niej np. obiektów szydzących z godła narodowego, symboli religijnych
czy z ludzi - nie jest wyłącznie formalną grą czy zabawą. W moim przekonaniu artystka powinna być w takim jak ten przypadku świadoma tego, co czyni (...). W przypadku
p. Nieznalskiej sprawa znalazła się w sądzie, gdzie zapadł wyrok (...). Uważam jednak, że to, iż sprawa znalazła się w sądzie i że wyrok wydano, jest konsekwencją postępowania
artystki (...). Czy zapomnieliśmy o odpowiedzialności artysty za słowo, za dzieło, za siebie i innych? Wyrok w sprawie p. Nieznalskiej
nie jest więc odwetem za obrażenie zapyziałych dewotek, tylko przypomnieniem o odpowiedzialności artysty, że nie może on bezkarnie ładować do szamba wszystkiego, co mu artystyczna
indywidualność podyktuje (...).
Fałszywą jest sytuacja, w której działaniom twórczym nadaje się bezkrytycznie nadrzędną rolę i znaczenie. Gorszące jest i to, że obrażanie uczuć i symboli
religijnych nie powinno budzić sprzeciwu, gdy dotyczy religii katolickiej. Zakłada się bowiem, że katolik musi być tolerancyjny, a jak nie, to wypomina się mu inkwizycję, skrytą miłość do cenzury
i przywołuje się metody realizmu socjalistycznego.
Artysta jako świadek dramatycznych czasów - to jedna sprawa. Prawo artysty do obrażania ludzi, ich wiary, wreszcie zgoda na bluźnierstwo wyrażone w rzekomo artystycznej formie - to kłamstwo
i zwyczajne oszukiwanie ludzi. Dziwię się historykom sztuki i intelektualistom, również duchownym, że z taką naiwnością usprawiedliwiają p. Nieznalską, oburzają się na
wyrok, który wskazuje, że sztuka nie może być nietykalnym obszarem skandalu i destrukcji.
Współczuję tym, którzy oburzają się na niegodziwości w życiu i chamstwo na ulicach, a nie dostrzegają tych zjawisk w sztuce. Nie rozumiem sytuacji, w której
jedyną reakcją na to, że ktoś mnie obraża, poniewiera symbole mojej wiary, traktując krzyż jako element skandalicznej gry - jest zalecenie, by rzecz załagodzić, co w polskim wydaniu oznacza
- uznać ją za normalną. Dlaczego reakcją na bluźnierstwo i krzywdę ma być zawsze delikatna i pełna wyrozumiałości rada, by nie brać tego wszystkiego na serio?".
Sprzeciw wobec "małżeństw" homoseksualistów
Okazuje się, że pomimo wieloletniej dominacji zwolenników maksymalnego "luzu" obyczajowego w najbardziej wpływowych mediach Polacy nie dali się zwariować. Wskazują na to wyniki niedawnej ankiety na temat par homoseksualnych, przeprowadzonej w różnych krajach europejskich, a ogłoszonej w Gazecie Wyborczej z 2-3 sierpnia. Okazuje się, że Polska należy do kilku krajów, w których największy procent ludzi sprzeciwia się "małżeństwom" homoseksualnym - akceptuje je w Polsce tylko 19 proc. ankietowanych. Polska należy również do krajów, w których największy procent osób ankietowanych odrzuca możliwość adoptowania dzieci przez pary homoseksualne. Godzi się na dopuszczenie tego typu możliwości zaledwie 10 proc. ankietowanych Polaków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nowy ton w dyskusjach o UE
Jak pamiętamy, przez wiele miesięcy w dyskusjach o UE w najbardziej wpływowych polskich mediach dominował ton bezkrytycznego panegiryzmu. Stopniowo, w miarę
jak upływają tygodnie po referendum przedakcesyjnym, coraz więcej mnoży się przestróg, wskazujących na wcześniej tłumione i wyszydzane racje eurorealistów.
Nader wymowny pod tym względem był tekst w tak długo europanegirycznej Gazecie Wyborczej (z 18 lipca). Jej publicysta Łukasz Lipiński w artykule zatytułowanym Jak przekuć zwycięstwo
w klęskę napisał m.in.: "To nie jest zła wiadomość. To jest bardzo zła wiadomość: jak tak dalej pójdzie z przygotowaniami do wykorzystania unijnych funduszy, to 12,5 mld euro na
drogi, oczyszczalnie ścieków czy walkę z bezrobociem może Polakom przejść koło nosa - alarmuje Bruksela w środowym raporcie. Pieniądze przepadną (...). Co więcej, jeśli nie wykorzystamy
tych pieniędzy, może się okazać, że - jak krakali eurosceptycy - w pierwszym roku w UE Polska będzie tzw. płatnikiem netto, czyli więcej wpłaci do budżetu Unii, niż dostanie. A to
już nie tylko sprawa budżetu. Także zawiedzionych nadziei na lepszą przyszłość. Wielu Polaków poczułoby się oszukanych, bo fundusze z UE były poważnym argumentem, by w referendum
zagłosować na «tak». Poparcie dla Europy może spaść na łeb na szyję (...)".
Alarm w sprawie niepokojących dla Polski ocen raportu z Brukseli podniosły również inne dzienniki. Korespondent Polski w Brukseli Jędrzej Bielecki pisał w Rzeczpospolitej
z 17 lipca już w tytule: Miliardy euro mogą pozostać na papierze. Nasz Dziennik z 17 lipca alarmuje w tekście Jacka Szpakowskiego również już w tytule:
Bruksela krytykuje stan przygotowania władz Polski do odbioru funduszy z Unii Europejskiej. Nie dostaniemy nawet skrawków? Coś ruszyło nawet skrajnie euroentuzjastycznego redaktora naczelnego
Gazety Polskiej Piotra Wierzbickiego. W tekście Konstytucja do kitu (nr z 30 lipca) Wierzbicki napisał m.in.: "Projekt Konstytucji Europejskiej podważa pozycję Polski we Wspólnocie,
zagraża podstawom naszej suwerenności narodowej i zmienia charakter Unii Europejskiej. Jeżeli mielibyśmy wejść do innej Unii, niż ta, za którą głosowaliśmy w referendum,
oznaczałoby to, że wzięliśmy udział w oszustwie".
Od dawna ostrzegałem w licznych tekstach przed skutkami kapitulacji Polski wobec UE w negocjacjach na temat transportu. M.in. w tomiku Polska a Unia Europejska.
44 pytania (Warszawa 2002, ss. 30-31) przestrzegałem przed skutkami rezygnacji polskiej strony z pierwotnie postulowanego wobec UE ochronnego okresu przejściowego do 2015 r., zanim wpuszczone
będę na polskie drogi ogromne ciężarówki unijne o wyporności do 44 ton i nacisku na oś 11,5 tony, nazywane "pociągami drogowymi". Ostrzegałem, że doprowadzi to do totalnej dewastacji
nieprzystosowanych do tego polskich dróg. I oto czytam w Gazecie Wyborczej z 29 lipca oceny potwierdzające najgorsze przypuszczenia w sprawie zagrożeń dla polskich
dróg. Andrzej Kublik pisze w tekście Kocie łby o groźbie, że istniejące dziś polskie drogi "doszczętnie rozjeżdżą superciężkie unijne ciężarówki". Z podobnym ostrzeżeniem
wystąpił również Konrad Niklewicz w tekście Gazety Wyborczej z 29 lipca pt. Odyseja drogowa 2013. Stwierdził tam, że większość polskich dróg nie jest przygotowana do wjazdu superciężkich
ciężarówek unijnych, które po prostu je "rozjeżdżają".
Gołosłowne oskarżenia
Rzeczpospolita z 19 lipca opublikowała obszerny tekst znanego tropiciela antysemityzmu - socjologa Ireneusza Krzemińskiego Pamięć polska i pamięć żydowska. Autor tekstu głosi tezy
o rzekomym wzroście antysemityzmu w Polsce, bez żadnego wsparcia tych oskarżeń jakimikolwiek faktami. Tym gorliwiej za to oskarżenie o rzekomym antysemityzm
rzuca na różne środowiska, m.in. Radio Maryja i Ligę Polskich Rodzin. Tak lubiącemu gołosłowne, a nieodpowiedzialne oskarżenia Ireneuszowi Krzemińskiemu przypomnimy, że już raz musiał
uroczyście przepraszać za swe bezpodstawne pomówienia. W Gazecie Wyborczej z 21 listopada 1990 r. w tekście pt. Przepraszam pana Wołka ukazał się list
Krzemińskiego, stwierdzający co następuje: "Mniej więcej rok temu, w czasie II Kongresu Gdańskich Liberałów zarzuciłem p. Tomaszowi Wołkowi posiadanie i głoszenie antysemickich przekonań.
Czyniłem to w dobrej wierze, wiedziony poglądem tzw. środowiska. Jednakże mimo lektury jego licznych artykułów nie udało mi się znaleźć tekstu, który byłby świadectwem antysemickiego poglądu
na świat. Niniejszym więc chciałbym przeprosić p. Tomasza Wołka za uczyniony mu afront.
Zarazem była to dla mnie dobra lekcja, aby przy formułowaniu personalnych oskarżeń nie kierować się tzw. opinią środowiskową, ale wyłącznie faktami i ich rozważeniem w zgodzie
z własnych sumieniem. Raz jeszcze przepraszam Cię, Tomku, serdecznie".
Jak widać, lekcja z 1990 r. nie na wiele przydała się Krzemińskiemu, bo dalej wysuwa bezpodstawne oskarżenia, nie kierując się faktami!