Reklama

Znowu do lasu?

Niedziela Ogólnopolska 6/2010, str. 16-17

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wiesława Lewandowska: - Geopolityczne usytuowanie Polski zawsze sprawiało kłopoty; okresy spokoju nad Wisłą nigdy nie były zbyt długie. Czy można wreszcie mieć więcej pewności, że Polska stała się krajem bezpiecznym?

Romuald Szeremietiew: - Te kłopoty nie istniały, gdy Polska była mocarstwem (XVI-XVII wiek). Pojawiły się dopiero po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., nie udało się bowiem stworzyć silnego państwa. Dziś też państwo polskie do mocarstw nie należy, ale ma położenie geopolityczne znacznie lepsze niż Druga Rzeczpospolita. Trzecia RP jest w militarnym sojuszu (NATO), który jak dotąd był skuteczny w zapewnianiu bezpieczeństwa swoim członkom. Ważna jest też przynależność Polski do Unii Europejskiej, czyli wkomponowanie państwa w układ ścisłych związków politycznych i gospodarczych Europy. I najważniejsze - Niemcy, które zagrażały Polsce, są teraz jej partnerem w UE i sojusznikiem w NATO. Fatum ciążące nad Polską „między Niemcami a Rosją” zniknęło, czy jednak na zawsze…? W niemieckiej polityce pojawiają się dziś niepokojące trendy, które mogą doprowadzić do kolizji z polskim interesem narodowym. Wyraźnie widać, że silna jest sympatia niemieckich polityków do Rosji i jej elit politycznych. Interesy Polski zaczynają z tego powodu cierpieć.

- Podziela Pan zatem opinię, że położenie geopolityczne Polski nie poprawia się, lecz pogarsza?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Coraz więcej przesłanek wskazuje na to, że nie sposób myśleć inaczej. Nie wolno zapominać o planach i zamiarach drugiego wielkiego sąsiada Polski - Federacji Rosyjskiej. Te zamiary nie są tajne. Nie ulega wątpliwości, że państwo rosyjskie dąży do zasadniczej zmiany międzynarodowego układu sił. Jego przywódcy chcieliby, aby Federacja Rosyjska była współczesną wersją imperium rosyjskiego. A pierwszym krokiem byłoby odzyskanie przez Rosję wpływów w tych rejonach, które przedtem należały do Związku Sowieckiego bądź były w składzie tzw. bloku sowieckiego. Jedną z „utraconych” składowych rosyjskiej mocarstwowości jest była PRL, czyli terytorium obecnego państwa polskiego.

- Mamy więc dziś bardzo realne powody, by nie czuć się zbyt komfortowo, zbyt bezpiecznie?

- Mamy! Powinniśmy myśleć o bezpieczeństwie kraju i podejmować odpowiednie działania zabezpieczające naszą niepodległość.

Reklama

- Tymczasem wydaje się, że uśpieni przynależnością do NATO i UE, zaniechaliśmy już prawie myślenia o potrzebie samodzielnego wzmacniania bezpieczeństwa narodowego…

- Można odnieść takie wrażenie. Od pewnego czasu polskie ośrodki decyzyjne zachowują się tak, jakby obrona narodowa była czymś niewartym zainteresowania. W Rosji działają sztaby zajmujące się geopolityką, strategią, prowadzi się tam poważne studia i konstruuje programy, także militarne, a przywódcy państwa wypowiadają się zgodnie i jednoznacznie: Rosja będzie superpotęgą. Tymczasem w Polsce trudno nawet o spójność politycznego myślenia w tych najważniejszych dla narodu sprawach.

- W polskim myśleniu o bezpieczeństwie zawsze dominowało przekonanie, że Polska, właśnie ze względu na swe położenie geopolityczne, sama i tak nie da rady się obronić. Może więc rzeczywiście nie ma co się porywać „z motyką na słońce”?

- A więc, gdyby znowu ktoś chciał odebrać nam wolność, to nie powinniśmy się bronić? Należy poddać się i wykonywać polecenia okupanta? Nie zapominajmy, że Polska jest dużym państwem. Jest szóstą gospodarką w UE i najsilniejszym państwem w „naszej” części Europy. Mamy sporo możliwości, aby efektywnie zadbać o własne bezpieczeństwo.

- I gdyby zaszła taka potrzeba, bylibyśmy w stanie obronić się przed zewnętrzną agresją?

- Należy stworzyć taki system obrony narodowej, który zagwarantuje bezpieczeństwo. Moim zdaniem, jesteśmy w stanie to zrobić, i to za pieniądze, jakie obecnie wydaje się na wojsko.

- Dlaczego więc tego nie robimy?

- Dlatego, że decydenci nie dostrzegają takiej potrzeby. Zakładają chyba, że obecny brak bezpośredniego zagrożenia będzie trwał bez końca. Dopiero ubiegłoroczne ćwiczenia „Zapad 2009” i „Ładoga 2009” - przeprowadzone przez Rosję tuż przy polskiej granicy, których celem było „stłumienie polskiego powstania w Grodnie” i „odparcie polskiej agresji”, m.in. poprzez desant rosyjskiej piechoty morskiej w rejonie kaliningradzkim, na plażach przypominających polskie wybrzeże - sprawiły, że polski minister spraw zagranicznych zwrócił się do NATO z zapytaniem, czy istnieją plany działań wojskowych, gdyby zagrożenie militarne Polski rzeczywiście nastąpiło. Okazało się, że takich planów nie ma… Potwierdził to amerykański generał, dowódca sił Sojuszu w Europie. Jednak gdy rosyjskie ćwiczenia się skończyły, w Polsce o tym chyba zapomniano.

- Podziela Pan społeczne odczucie, że nie mamy już w Polsce prawdziwego wojska?

- Polska armia jest redukowana do niewielkiej liczbowo grupy żołnierzy zawodowych, wykonujących zlecone przez państwo zadania w dziedzinie obronności. Wojsko Polskie staje się rodzajem agencji ochrony naszych interesów jako zadań sojuszniczych poza granicami kraju.

- Jak Pan ocenia uważany za duże osiągnięcie proces profesjonalizacji polskiej armii?

- Nie sądzę, by to, co zrobiono z wojskiem, było profesjonalizacją. Ten „profesjonalizm” ma polegać na tym, że będzie to wojsko zawodowe - od generała do szeregowca. Tymczasem wojsko profesjonalne tworzą żołnierze dobrze uzbrojeni, dobrze wyszkoleni i dobrze dowodzeni. Tacy żołnierze mogą być i zwykle są w armiach z powszechnym poborem do służby wojskowej. Profesjonalna jest np. Bundeswehra, niebędąca armią zawodową i ze służącymi w niej poborowymi. Pytam: czy MON wystarczy pieniędzy nie tylko na płace dla szeregowców, ale także na ich uzbrojenie i przeszkolenie? Dodatkowy paradoks „profesjonalizmu” - w budżecie na ten rok MON przewiduje 400 mln zł na wynajęcie agencji ochrony, które będą pilnowały, aby nikt nie okradł tych profesjonalnych żołnierzy! Pozostaje jeszcze wątpliwość, czy 100-tysięczna armia zawodowa (taką liczebność sił zbrojnych RP zakłada MON) będzie w stanie wykonać postanowienia artykułu 26. Konstytucji RP i w razie agresji obroni tysiące kilometrów granic dużego europejskiego państwa.

- A może po prostu trzeba pogodzić się z tym, że nie stać nas obecnie na silną, liczną armię?

- Powtarzam: stać nas na wystawienie dobrej i skutecznej w obronie kraju armii! Trzeba jednak zadbać o rozwój polskiego przemysłu obronnego. I należy przyjąć, że podstawowym zadaniem armii czasu pokojowego jest przeszkolenie ludzi, których będzie można zmobilizować w razie zagrożenia wojennego. Polska powinna w razie potrzeby dysponować milionem żołnierzy.

- Tymczasem rezygnujemy z poboru do wojska i przestajemy szkolić…

- W Polsce jest od 4 do 5 mln mężczyzn, którzy mogliby wziąć broń do ręki w przypadku zagrożenia wojennego. Jednak obecnie nie wiadomo, w jaki sposób MON zamierza szkolić rezerwy. Zdecydowano o utworzeniu tzw. Narodowych Sił Rezerwy, ale mają one liczyć zaledwie 10 tys. ludzi i będą stanowić zabezpieczenie potrzeb wojska tylko w okresie pokoju. Mamy sporo rezerwistów z okresu obowiązywania zasadniczej służby wojskowej, ale liczba ta z czasem będzie coraz mniejsza… Jeżeli tego nie dostrzegają odpowiedzialni za siły zbrojne, to oznacza, że nie traktują poważnie postanowień Konstytucji RP.

- To bardzo poważne oskarżenie!

- To tylko poważne podejrzenie.

- Ostatnio znów wiele się mówi o konieczności modernizacji polskiej armii. Uważa się Pan za inicjatora tego procesu?

- Miałem pewien wpływ na plany modernizacji sił zbrojnych i poniosłem przy tym wielką - także osobistą - porażkę. Aby sensownie planować modernizację techniczną wojska, trzeba przyjąć odpowiedni do potrzeb obronnych model armii. Dlatego w MON proponowałem budowanie systemu obrony terytorialnej, w którym zasadniczą rolę odgrywałaby lekko uzbrojona piechota, zdolna do działań nieregularnych. Forma nieregularnych działań sprawia, że atakujący musi dysponować nawet kilkudziesięciokrotnie większą liczbą żołnierzy niż w starciu z wojskiem regularnym. Taka armia jest tania, nie trzeba na nią miliardów złotych. Najważniejszy jest tu walor odstraszający. Jakie państwo zdecydowałoby się zająć Polskę, wiedząc, że musi skierować 15-20 mln żołnierzy do opanowania terytorium, na którym będzie działać milion polskich „partyzantów”? Polacy mają więc perspektywę przygotowania skutecznej obrony albo kolejny raz iść do lasu… Gdy byłem w MON, udało się opracować program utworzenia wojsk obrony terytorialnej i powstało kilka brygad OT. Po usunięciu mnie ze stanowiska w 2001 r. ten program został zarzucony.

- Nowoczesne wyposażenie techniczne polskiego wojska wydaje się coraz mniej realne. Dlaczego?

- Dlatego, że zabrakło myślenia kategoriami interesu narodowego i dobra państwa. Uważałem, że drogą do poprawy jakości polskich sił zbrojnych powinno być wyposażenie dostarczane przez rodzimy przemysł zbrojeniowy. Za granicą warto kupować myśl techniczną, licencje, ale niekoniecznie gotowe produkty. Ale polscy politycy zostali w jakiś sposób przekonani, że wydatki na rodzimy przemysł zbrojeniowy będą kulą u nogi programów modernizacyjnych… W lipcu 2001 r. zostałem z rozgłosem usunięty ze stanowiska, a wkrótce ruszyły śledztwa i postawiono mi zarzuty karne. Realizowałem wtedy m.in. program uzbrojenia wojska w samobieżne armato-haubice kalibru 155 mm „Krab”. Powstały dwa prototypy działa, które miała produkować Huta Stalowa Wola. Wtedy okazało się - jak podano w ogólnopolskim dzienniku - że mój współpracownik domagał się łapówki od firmy zagranicznej w związku z tym właśnie uzbrojeniem. Program został wstrzymany i pojawiły się głosy, że to działo w ogóle jest wojsku niepotrzebne. Teraz, po upływie ośmiu lat i po oczyszczeniu mnie przez sądy z zarzutów, MON wraca do tego projektu…

- No to wreszcie ma Pan satysfakcję...

- To gorzka satysfakcja. Gdyby nie łamiąca mnie „afera” z 2001 r., to dziś mielibyśmy na uzbrojeniu dywizjony nowoczesnej artylerii i pewnie doszedłby do skutku kontrakt dla Indii na 110 takich dział (Polska zarobiłaby na tym 1,5 mld dolarów). q

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wy jesteście przyjaciółmi moimi

2024-04-26 13:42

Niedziela Ogólnopolska 18/2024, str. 22

[ TEMATY ]

homilia

o. Waldemar Pastusiak

Adobe Stock

Trwamy wciąż w radości paschalnej powoli zbliżając się do uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Chcemy otworzyć nasze serca na Jego działanie. Zarówno teksty z Dziejów Apostolskich, jak i cuda czynione przez posługę Apostołów budują nas świadectwem pierwszych chrześcijan. W pochylaniu się nad tajemnicą wiary ważnym, a właściwie najważniejszym wyznacznikiem naszej relacji z Bogiem jest nic innego jak tylko miłość. Ona nadaje żywotność i autentyczność naszej wierze. O niej także przypominają dzisiejsze czytania. Miłość nie tylko odnosi się do naszej relacji z Bogiem, ale promieniuje także na drugiego człowieka. Wśród wielu czynników, którymi próbujemy „mierzyć” czyjąś wiarę, czy chrześcijaństwo, miłość pozostaje jedynym „wskaźnikiem”. Brak miłości do drugiego człowieka oznacza brak znajomości przez nas Boga. Trudne to nasze chrześcijaństwo, kiedy musimy kochać bliźniego swego. „Musimy” determinuje nas tak długo, jak długo pozostajemy w niedojrzałej miłości do Boga. Może pamiętamy słowa wypowiedziane przez kard. Stefana Wyszyńskiego o komunistach: „Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził”. To nic innego jak niezwykła relacja z Bogiem, która pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na drugiego człowieka. W miłości, zarówno tej ludzkiej, jak i tej Bożej, obowiązują zasady; tymi danymi od Boga są, oczywiście, przykazania. Pytanie: czy kochasz Boga?, jest takim samym pytaniem jak to: czy przestrzegasz Bożych przykazań? Jeśli je zachowujesz – trwasz w miłości Boga. W parze z miłością „idzie” radość. Radość, która promieniuje z naszej twarzy, wyraża obecność Boga. Kiedy spotykamy człowieka radosnego, mamy nadzieję, że jego wnętrze jest pełne życzliwości i dobroci. I gdy zapytalibyśmy go, czy radość, uśmiech i miłość to jest chrześcijaństwo, to w odpowiedzi usłyszelibyśmy: tak. Pełna życzliwości miłość w codziennej relacji z ludźmi jest uobecnianiem samego Boga. Ostatecznym dopełnieniem Dekalogu jest nasza wzajemna miłość. Wiemy o tym, bo kiedy przygotowywaliśmy się do I Komunii św., uczyliśmy się przykazania miłości. Może nawet katecheta powiedział, że choćbyśmy o wszystkim zapomnieli, zawsze ma pozostać miłość – ta do Boga i ta do drugiego człowieka. Przypomniał o tym również św. Paweł Apostoł w Liście do Koryntian: „Trwają te trzy: wiara, nadzieja i miłość, z nich zaś największa jest miłość”(por. 13, 13).

CZYTAJ DALEJ

Pojechała pożegnać się z Matką Bożą... wróciła uzdrowiona

[ TEMATY ]

Matka Boża

świadectwo

Magdalena Pijewska/Niedziela

Sierpień 1951 roku na Podlasiu był szczególnie upalny. Kobieta pracująca w polu co i raz prostowała grzbiet i ocierała pot z czoła. A tu jeszcze tyle do zrobienia! Jak tu ze wszystkim zdążyć? W domu troje małych dzieci, czekają na matkę, na obiad! Nagle chwyciła ją niemożliwa słabość, przed oczami zrobiło się ciemno. Upadła zemdlona. Obudziła się w szpitalu w Białymstoku. Lekarz miał posępną minę. „Gruźlica. Płuca jak sito. Kobieto! Dlaczegoś się wcześniej nie leczyła?! Tu już nie ma ratunku!” Młoda matka pogodzona z diagnozą poprosiła męża i swoją mamę, aby zawieźli ją na Jasną Górę. Jeśli taka wola Boża, trzeba się pożegnać z Jasnogórską Panią.

To była środa, 15 sierpnia 1951 roku. Wielka uroczystość – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Tam, dziękując za wszystkie łaski, żegnając się z Matką Bożą i własnym życiem, kobieta, nie prosząc o nic, otrzymała uzdrowienie. Do domu wróciła jak nowo narodzona. Gdy zgłosiła się do kliniki, lekarze oniemieli. „Kto cię leczył, gdzie ty byłaś?” „Na Jasnej Górze, u Matki Bożej”. Lekarze do karty leczenia wpisali: „Pacjentka ozdrowiała w niewytłumaczalny sposób”.

CZYTAJ DALEJ

Wielkopolskie lekcje pokory

2024-05-05 13:08

[ TEMATY ]

Ryszard Czarnecki

Archiwum TK Niedziela

Jeżdżąc teraz intensywnie po Wielkopolsce zawsze znajduję czas, aby choć na chwilę w różnych miejscowościach znaleźć się tam, gdzie czas płynie inaczej, bo w rytmie wieczności. Katolickie świątynie: niektóre jeszcze z zachowanymi elementami architektury romańskiej czy gotyckiej, inne pamiętające czasy baroku, wreszcie niektóre budowane w wieku XIX i później.

Jednak połączone, powiem niezwykłym w tym miejscu językiem matematycznym: „wspólnym mianownikiem”. Przybywają tu ludzie bardzo bogaci i niezamożni, bardzo wiekowi i na ramionach rodziców, ludzie „różnych stanów” jakby to powiedziano w I Rzeczypospolitej czy też „różnych klas” ,jakby to ujęli „marksiści”. I są tu razem. Być może, a nawet prawie na pewno jest to jedyne miejsce, gdzie mogą spotkać się i być wspólnotą bez uprzedzeń, zawiści, negatywnych emocji. Czy idealizuję? Chyba nie.

CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję