Reklama

Polityka

Na co nam NATO?

Od chwili zwycięstwa PiS-u przed naszymi oczami rozgrywa się spektakl przypominający do złudzenia ten z okresu Sejmu Wielkiego i Targowicy

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Podobno nie wchodzi się dwarazy do tej samej rzeki, a historia się nie powtarza, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nerwowo biegająca po obcych dworach opozycja, na przemian podkładająca, gdzie może, nogę rządowi i błagająca o obcą interwencję w celu „ratowania zagrożonej demokracji”, kogoś dziwnie nam przypomina. Wszelkie inicjatywy rządu są kontrowane u zagranicznych „przyjaciół”, z nostalgią wspominających wspaniałe czasy „kwitnącej” pod rządami PO Rzeczypospolitej, a tego błogostanu – bo interesy ponad wszystko – nie zakłócała nawet saga pt. „Sowa i Przyjaciele”. Dopiero zwycięstwo „strasznego” Kaczyńskiego przewróciło wszystko do góry nogami.

Sojusznicy „ante portas”?

Te skrzętne zabiegi opozycji obejmują wszelkie działania rządu na arenie międzynarodowej, a usłużne opozycyjne media starają się sprawy odpowiednio nagłośnić i naświetlić. I tak np. po żenującym spektaklu pt. czy prezydent Duda porozmawia z prezydentem Obamą w Waszyngtonie, czy też nie, czy po odwołaniu ambasadora Polski z Brukseli – niewątpliwie jednym z wiodących tematów do lata będzie to, czy szczyt NATO odbędzie się w Warszawie, czy nie. I czy zabiegi Polski o wzmocnienie wschodniej flanki NATO osiągną sukces, czy też nie (odwołanie szczytu w Warszawie osłabi negocjacyjną pozycję Polski). Z publicznych reakcji na tę kwestię można sądzić, że zarówno rządzący, jak i opozycja są w tej sprawie zgodni: obecność wojsk amerykańskich, choćby symboliczna, wzmocni naszą sytuację wobec agresywnych poczynań Moskwy. Jednocześnie logika partyjnej walki wskazuje, że źródła ewentualnej porażki opozycja szukać będzie w rzekomym osłabieniu przez PiS pozycji Polski na arenie międzynarodowej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Polskiej opozycji w tej walce z rządem dzielnie sekundują jej zagraniczni mentorzy. Jak stwierdził Guy Verhofstadt: „Byłoby niewyobrażalne dla przywódców NATO, żeby dalej rozważali udział w czerwcowym szczycie w Warszawie, jeżeli w Polsce utrzyma się kryzys konstytucyjny, a rząd będzie lekceważył praworządność i opinię Komisji Weneckiej”. No cóż, akurat dzisiaj już wiemy, że to, co było „niewyobrażalne” dla naszych „serdecznych przyjaciół”, stało się wyobrażalne i prezydent USA, a w ślad za nim zapewne inni przywódcy zjadą do Warszawy. Problem polega tylko na odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście kwestia symbolicznej obecności naszych amerykańskich sojuszników nad Wisłą jest aż tak ważna, jak wyobrażają sobie nasi politycy zarówno z prawa, jak i z lewa.

Reklama

W Unii Europejskiej i w NATO

Po rozpadzie bloku wschodniego celem, który postawili przed sobą polscy politycy, było wejście do Unii Europejskiej i NATO, a plany te cieszyły się poparciem znacznej większości społeczeństwa. Członkostwo w tych dwóch organizacjach miało nam zapewnić bezpieczeństwo i pozwolić nadrobić wieloletnie zapóźnienia cywilizacyjne pozostałe po „przodującym ustroju”. Po ćwierćwieczu, które upłynęło od wprowadzenia w życie tzw. planu Balcerowicza – według niego na nadgonienie zapóźnień potrzeba nam było 20 lat – widzimy efekty i tego planu, i wejścia do UE. Zapóźnienia cywilizacyjne nadal są ogromne. Pobudowano co prawda luksusowe (cena) płoty z autostradami i zmieniły się – zostały „wyliftingowane” – centra wielu miast, tylko że zarazem „zniknęły” gdzieś polski przemysł, banki, kilka tysięcy zakładów pracy, a nasze długi do spłacenia wynoszą bilion złotych. UE zaś w niczym nie przypomina stowarzyszenia wspólnie popierających się państw. Dominuje interes narodowy, a liderem są Niemcy – wbrew zasadzie lojalności i traktatom unijnym (Nord Stream, „imigranci”) – które narzucają swoje zdanie innym.

Podobnie sytuacja wygląda z NATO. Jakkolwiek nasi przywódcy zapewniali nas, że Pakt w przypadku zaatakowania któregoś z członków automatycznie udzieli mu pomocy, to albo nie doczytali odpowiedniego hasła w encyklopedii, albo nie czytali ze zrozumieniem. Jak wyjaśniał niedawno Zbigniew Brzeziński: „Oczywiście, istnieje wspomniany art. 5 i solidarność z zaatakowanym sojusznikiem. Ale w NATO obowiązują procedury i zasada jednomyślności. Oznacza to, że NATO przez jakiś czas mogłoby być sparaliżowane. Choćby przez Grecję, która jest przyjacielem Rosji i która ma przecież prawo weta”. Co ważniejsze, gdy politycy fetowali nasze wstąpienie do NATO, to albo zapomnieli, albo nie poinformowali ich sojusznicy, że zgodnie z umową zawartą z Rosją, na terenach byłych państw należących do bloku wschodniego nie zostanie zamontowana żadna infrastruktura wojskowa. Czyli że jest to członkostwo drugiej czy trzeciej kategorii i najlepiej chyba nadaje się do parad wojskowych na natowskie uroczystości. Dająca się zauważyć niechęć USA do poważnego traktowania obecności NATO nad Bałtykiem i niezwykła skłonność ich polityków do „resetowania” stosunków z Rosją sprawiają, że nerwowe zabiegi wokół zwiększenia obecności Paktu na wschodniej flance wyglądają jak ciągnięcie kozy na postronku. Tylko pytanie brzmi: Po co?

Reklama

Wyszło tak jak zwykle

Zachodzi zatem pytanie o fiasko polskiej polityki zagranicznej po 1989 r. i jego przyczyny. Są one dwojakie. Zawarte traktaty obowiązują dopóty, dopóki nie zmieni się układ sił i okoliczności, w jakich je podpisano. A NATO utworzono kilkadziesiąt lat temu, gdy Europa Zachodnia zagrożona była przez ZSRR, który był głównym wrogiem USA. Po kilkudziesięciu latach nie ma ZSRR, a głównym rywalem Amerykanów jest inne supermocarstwo – Chiny. I centrum zainteresowania Białego Domu przeniosło się z Europy do Azji Wschodniej. W tej rozgrywce Amerykanie chcą mieć spokój w Europie – widać, że chętnie widzą Niemcy w roli lidera – i dobre stosunki z Rosją, które na wypadek konfliktu z Chinami byłyby bezcenne. A współpraca Niemiec z Rosją ma dla nas jak najgorsze konsekwencje.

Reklama

Rąbka tajemnicy na temat tego, jak polityczne kręgi w USA widzą rolę Polski w Europie, uchylił niedawno wpływowy amerykański bankier żydowskiego pochodzenia – George Soros, stwierdziwszy, że Polska pełni rolę bufora między Niemcami a Rosją. Biorąc pod uwagę fakt, że wprowadzony przed laty w Polsce plan terapii szokowej Sorosa-Sachsa, zwany dla zmylenia przeciwnika „planem Balcerowicza”, sprowadził nasz kraj na peryferie Europy, tę „buforowaną” pozycję Polska osiągnęła bardzo szybko. A nam z aktywnej współpracy z naszym sojusznikiem i w Afganistanie, i w Iraku pozostały akurat Kiejkuty.

Cóż zatem pozostaje w tej sytuacji? Oczywistej odpowiedzi udzielił Zbigniew Brzeziński: „To, co nakazuje logika: Polska powinna się zbroić, kupować sprzęt, modernizować i zwiększać armię. Liczyć na siebie, by być w stanie jak najdłużej bronić się sama”. Problem polega jednak na tym, że jak sami zabiegamy o wojskową infrastrukturę NATO u wschodnich granic, to jakoś w ciągu ćwierćwiecza w tej dziedzinie nie notujemy większych sukcesów. Dysponujemy co prawda 3 dywizjami i bronić się możemy przez 3-5 dni, oglądając się na sojuszników, bo na więcej ponoć nas nie stać, tylko że w ciągu tych 25 lat, choć tacy biedni, wystawiliśmy nie 3, ale 80 dywizji! Sęk w tym, że tych dodatkowych 80 dywizji to armia urzędników wszystkich szczebli! Jakoś tak się politykom od ćwierćwiecza składa, że na ten „szlachetny” cel pieniądze zawsze znajdą. Tak więc zamiast wzmacniać potencjał obronny państwa i prowadzić efektywną politykę zagraniczną, szukając partnerów nie tylko w Europie Środkowej, lecz i w Azji, gdzie obiecujące dla polskiej gospodarki i polityki są relacje z Chinami, z którymi zresztą mamy gigantyczny deficyt w handlu, „buforowano” pozycję Polski i traktowano to jako wielki sukces „starej i brzydkiej panny”. Ci „myśliciele” do złudzenia przypominają naszych mocium panów, głoszących teorię, iż „Polska nierządem stoi”, z tym że tej „starej i brzydkiej pannie” to i z nierządem poszłoby kiepsko, co świadczy o „umiejętnościach” „mężów stanu”, głoszących te i podobne mądrości.

2016-05-25 08:49

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Merkel w Budapeszcie

Niedziela Ogólnopolska 7/2015, str. 47

[ TEMATY ]

polityka

Europa

Neilhooting / Foter.com / CC BY

Węgry, przynależąc do tzw. głównego nurtu, maksymalizują korzyści wynikające z unijnego członkostwa, a jednocześnie bacznie pilnują interesów swoich obywateli.

Niedawna wizyta kanclerz Niemiec Angeli Merkel na Węgrzech postrzegana była w kategorii sensacji. Ostatni raz „matka chrzestna” Europy odwiedziła ten kraj 5 lat temu. Rozluźnienie kontaktów wynikało z wyraźnego braku akceptacji Niemiec wobec samodzielnego kursu politycznego premiera Węgier. Skąd więc nagły przełom? Otóż wizyta Merkel wyprzedziła o 2 tygodnie inną zapowiadaną wizytę w tym kraju prezydenta Rosji Władimira Putina. Węgry stały się niezwykle atrakcyjne. Przyjeżdżają tam najważniejsi przywódcy, a rozgrywającym jest Viktor Orbán. Ten blisko 10-milionowy kraj ponad 10 lat temu przystąpił do Unii Europejskiej, podobnie jak Polska. Europosłowie rządzącej partii Fidesz, tak samo jak europosłowie rządzącej w Polsce koalicji PO-PSL, należą do największej grupy politycznej w PE, tj. Europejskiej Partii Ludowej. We frakcji tej dominują europosłowie niemieccy z CDU – partii kanclerz Merkel. Na gruncie unijnym tworzą zatem jedną wielką europejską rodzinę. Węgry, przynależąc do tzw. głównego nurtu, maksymalizują korzyści wynikające z unijnego członkostwa, a jednocześnie bacznie pilnują interesów swoich obywateli. Widząc podwójną grę Niemiec wobec Rosji, np. w obszarze energetycznym, sami również podjęli podobne samodzielne akcje. Jakkolwiek w traktacie lizbońskim mowa jest o solidarności energetycznej wszystkich krajów UE, nie przeszkodziło to Niemcom budować razem z Rosją osobnej, omijającej inne kraje Unii, w tym Polskę, rury na dnie Bałtyku. Węgry, nie wyrażając entuzjazmu wobec sankcji UE nakładanych na Rosję, korzystają z rosyjskiego kredytu w wysokości 10 mld euro i rozbudowują elektrownię atomową. Z lekka dystansując się wobec polityki zagranicznej Unii, dają do zrozumienia, że nie są zadowoleni z coraz to nowych sankcji przeciwko Rosji. Putin upatruje w tym swój interes i jedzie do Budapesztu. Premier Orbán na krytykę unijnego establishmentu, zarzucającego mu prowadzenie polityki prorosyjskiej, odpowiada krótko, że jego polityka jest prowęgierska. Witając kanclerz Merkel w stolicy swego kraju, szarmancko ucałował ją w dłoń. Może to szczegół, ale dłoń tę uniósł tak wysoko, aby nie musiał się schylać. Odmiennie niż czynił to premier polskiego rządu Donald Tusk. Węgry to mały kraj, ale politykę swoją prowadzi tak, że liczą się z nim wielcy. Jakże mizernie na tym tle jawią się polityczne podrygi nie tylko polskiej premier, ale i szefa polskiej dyplomacji, który bez potrzeby drażni Rosję, jak również całej koalicji PO-PSL. Ciekawe, czy węgierscy koledzy z partii Fidesz zacytowali im już słynne powiedzenie Józefa Piłsudskiego: „Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić”.

CZYTAJ DALEJ

11 lat temu zmarła Maria Okońska – współpracowniczka Prymasa Tysiąclecia

2024-05-06 11:14

[ TEMATY ]

Maria Okońska

rocznica śmierci

Kadr z filmu „Spełniona w Maryi”

Maria Okońska z mamą

Maria Okońska z mamą

11 lat temu, 6 maja 2013 r., zmarła Maria Okońska, jedna z najbliższych współpracowniczek prymasa Stefana Wyszyńskiego, założycielka Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła. „Mamy jedno życie, którego nie wolno zmarnować” – głosiła jej najważniejsza dewiza.

Urodziła się 16 grudnia 1920 r. w Warszawie. Nie mogła poznać swojego ojca, który zginął dwa miesiące przed jej urodzeniem w ostatnich dniach wojny z bolszewikami. Jego ciała ani miejsca pochówku nigdy nie odnaleziono. Wraz z siostrą bliźniaczką Wandą (zmarłą w wieku 3 lat) i bratem Włodzimierzem była wychowywana przez matkę Marię z Korszonowskich. Jej rodzice poznali się w 1916 r., w czasie przygotowań do pierwszych „legalnych” od 1831 r. obchodów uchwalenia Konstytucji 3 maja. Po latach wspominała, że te rodzinne tradycje patriotyczne zadecydowały o jej postawie w kolejnych dekadach służby Kościołowi.

CZYTAJ DALEJ

Bp Marek Mendyk w Nowej Rudzie. Trzymajcie się blisko Jezusa

2024-05-06 20:00

[ TEMATY ]

bp Marek Mendyk

bierzmowanie

Nowa Ruda

Marek Krukowski

Biskup Marek Mendyk w asyście ks. kan. Juliana Rafałki i ks. Andrzeja Frankowa

Biskup Marek Mendyk w asyście ks. kan. Juliana Rafałki i ks. Andrzeja Frankowa

W liturgiczne wspomnienie świętych apostołów Filipa i Jakuba w kościele parafialnym św. Mikołaja, biskup świdnicki zachęcał do naśladowania Chrystusa jako drogi, prawdy i życia.

Wizyta biskupa związana była z udzieleniem sakramentu bierzmowania młodzieży z trzech parafii noworudzkiego dekanatu, w tym z parafii św. Barbary w Nowej Rudzie - Drogosławiu, św. Piotra Kanizjusza we Włodowicach oraz miejscowej parafii św. Mikołaja. W ten szczególny poniedziałkowy wieczór 6 maja, cała wspólnota modliła się o prowadzenie Ducha Świętego dla młodych stawiających ważny krok na swojej duchowej drodze.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję